... po porodzie! Najmłodszy jest już na świecie jakiś czas. Nie za długo bo dwa tygodnie, ale w skali mikro (bo teraz tylko taką skalą da się operować) zdarzyło się dużo.
Dzisiejszy wpis zacznę od Jaśka. Chłopak bardzo wyrósł i się zmienił. Przynajmniej dla mnie są to duże zmiany. Jego ciało przestaje (właściwie to przestało jakiś czas temu, ale...) wyglądać dziecinnie, a staje się chłopięce. Twarz mu wydoroślała i pierwszy wąsik puścił. Zaczyna mieć problemy z alkoholem i nie wiem czy jak ostatnio wrócił po północy czy nie czułem od niego maryśki... Oczywiście ostatnie półtora zdania to żart, ale to może tylko kwestia czasu. Hymmm.
W temacie zmian; Franco dostał miejsce w samochodzie z tyłu obok Mady więc Żon musiał dostać miejsce nowe. Jak myślicie, gdzie siedzi? Z przodu obok ojca, oczywiście.
Pierwsza instalacja na nowym miejscu. Wyraz twarzy jak zwykle, nie wzruszony...
Aby zmienić trochę klimaty, a przy okazji zobaczyć to i owo wybraliśmy się na Plac Litewski. Jeszcze bez Frania, bo on dopiero miał kilka dni i nie nadawał się wtedy na spacery. Zobaczył Janek fontannę (właściwie to omiótł ją wzrokiem) i nie wywarła na nim wrażenia. Żadnego. Natomiast kamyczki obok fontanny były fantastyczne!
Oprócz macania, można także kamulce ponosić. I równowagę ćwiczyć. Albo sztukę upadania. Jasia lub kamieni.
Mało bym zapomniał. Duże wrażenie na Starszym wywarła kurtyna wodna zamontowana przy Placu, niedaleko Krakowskiego (tego dnia było upalnie). Szkoda tylko, że to wrażenie nie do końca było pozytywne, zresztą sami zobaczcie...
Taaak. Co tam w domu? Franio jest fajny. Dużo mógł bym pisać o tym małym przylepcu. Nie zrobię tego jednak, ponieważ nie chcę zapeszać. Na prawdę jest ok.
Jakiś czas temu "internet obiegła" fota z naszym Młodym słodko podpartym rączkami i jeszcze słodszym biustem Mady. Tu natomiast dodam fotę z tej samej sesji ale z innego ujęcia. "Tak tak, bardzo zajmujące..."
Jasiek jest bardzo przyjazny Franiowi. Już nawet stara się go uczyć różnych różności. "Tak pachnie życie... Ale, że psem czy skarpetą?"
W końcu nadszedł ten dzień i wybraliśmy się na rodzinny spacer. Pierwszy! Franco był spokojny, a Żon bardzo go wspierał (to oczywiście ściema, ale jedna wspólna focia wyszła). "I tak właśnie wygląda świat! Mów do ręki, ja wracam!"
Na koniec słit focia naszego najnajnajmłodszego.
Przez te wszystkie wierszyki i książeczki które czytam ostatnio, zastanawiam się czy samemu nie napisać dzieciom jakiejś wierszo-powiastki. Może lepiej nie, pewnie już za samego tego bloga dzieci mnie wyślą do domu starców na jesień życia...
Śmiesznostki, ciekawostki i historie wszelakie o naszej czwórce. (Wszystkie zdjęcia i teksty znajdujące się na blogu należą do mnie lub mojej żony. Bez mojej pisemnej zgody nie daję nikomu upoważnienia do powielania, przekazywania, przenoszenia, kopiowania, przerabiania bądź innego upubliczniania zdjęć i treści. Pe eN)
piątek, 28 czerwca 2013
środa, 19 czerwca 2013
Francisco Antonio i Mentosy na NFZ
Po krótkiej przerwie wracamy do naszego ulubionego tematu, majsterkowania wysoko-głębinowego. A nie, dzieci. Tematu dzieci, właśnie. Jak tytuł wskazuje, nasz nowy Młody (stary Młody od teraz będzie nazywany Starszym w naszych opowiastkach) od dziś w formie prawnej (czyli zgłoszony do USC) nazywa się Franciszek Antoni N. Jak by ktoś się pytał "a czemu tak", no to spokojnie odpowiadam, że drugie imię otrzymał po patronie dnia urodzenia (podobnie do Żonego - Andrzeja), natomiast pierwsze imię, bo tak. To chyba tyle w kwestii wyjaśnienia...
Jako ciekawostkę dodam, że Żon ma takie samo imię jak mój dziadek od strony ojca, natomiast Franko ma takie samo imię jak mój pradziadek, również od strony ojca. A żeby dodać całej sprawie pikanterii oświadczam, że imienia ani pierwszego ani drugiego ja nie wybierałem. Co nie zmienia faktu, że oba bardzo mi się podobają.
Ojciec Radosny. Młody jakoś mniej...
Zanim ciąg dalszy o Antonio, kilka słów o Starszym. Łobuzuje... A co gorsza to dopiero początek! Nie, nie zrozumcie mnie źle, generalnie większość czasu to dość spokojne dziecko. Niestety w trudniejszych chwilach zapala się w nim diabełek i nic się nie chce słuchać, wręcz przeciwnie, specjalnie robi na odwrót. Jest, co prawda, przy tym taki uroczy... ale ciapa to bym mu dał powąchać. Oczywiście, nie wprowadził bym tego w czyn, ale... I tak to zostawmy.
Małpka na wybiegu.
W temacie małpek i wybiegów; Starszy lubi znęcać ehhh, bawić się z osobami które leżą i odpoczywają. Z miną beznamiętnego okrutnika (jak wygląda taka mina zobaczy każdy czytając poprzedni wpis) włazi, rzuca się na człowieka i depcze. To chyba normalne prawda?
Mało skuteczna próba obrony. Czy inaczej, skuteczna na chwilę.
Od wczorajszego popołudnia jesteśmy już w komplecie w domu. Franco zachowuje się jak na dziecię w jego wieku przystało. Je, śpi i sra. Czasem płacze, ale generalnie to bardzo spokojne (przynajmniej do tej pory) dziecko. Jasiek przyjął go bardzo wylewnie jak na niego, mianowicie po pewnym czasie sam z siebie pogłaskał go po głowie(!). Generalnie zachowuje sceptyczne zainteresowanie, ale nie zazdrość czy agresję (przynajmniej jeszcze...).
Welcome home, Budy!
A tu proszzz, aktywny Franio.
Powolnymi krokami docieramy do końca tematu. Ogólnie jest miodzio. Męcząco, ale na nic innego bym tych chwil nie zamienił. Teraz tylko czas, czas, czas...
Fota międzypokoleniowa.
Na koniec anegdotka. Z porodówki oczywiście. Gdy Magi wychodziła spod prysznica już mocno skurczami umordowana, spotkała zaraz za drzwiami swoją położną i lekarza (boug wie jakiej specjalizacji).
Patrzą na nią i płyną w te oto słowa: Coś słabo wyglądasz, chyba już Cię mocno skurcze biorą... Masz, zjedz mentosa! Nie, dziękuję, co chwilę sobie ssę miętówkę... Bierz! To na NFZ!
No i co miała zrobić? Wzięła.
Dobranoc Państwu.
Jako ciekawostkę dodam, że Żon ma takie samo imię jak mój dziadek od strony ojca, natomiast Franko ma takie samo imię jak mój pradziadek, również od strony ojca. A żeby dodać całej sprawie pikanterii oświadczam, że imienia ani pierwszego ani drugiego ja nie wybierałem. Co nie zmienia faktu, że oba bardzo mi się podobają.
Ojciec Radosny. Młody jakoś mniej...
Zanim ciąg dalszy o Antonio, kilka słów o Starszym. Łobuzuje... A co gorsza to dopiero początek! Nie, nie zrozumcie mnie źle, generalnie większość czasu to dość spokojne dziecko. Niestety w trudniejszych chwilach zapala się w nim diabełek i nic się nie chce słuchać, wręcz przeciwnie, specjalnie robi na odwrót. Jest, co prawda, przy tym taki uroczy... ale ciapa to bym mu dał powąchać. Oczywiście, nie wprowadził bym tego w czyn, ale... I tak to zostawmy.
Małpka na wybiegu.
W temacie małpek i wybiegów; Starszy lubi znęcać ehhh, bawić się z osobami które leżą i odpoczywają. Z miną beznamiętnego okrutnika (jak wygląda taka mina zobaczy każdy czytając poprzedni wpis) włazi, rzuca się na człowieka i depcze. To chyba normalne prawda?
Mało skuteczna próba obrony. Czy inaczej, skuteczna na chwilę.
Od wczorajszego popołudnia jesteśmy już w komplecie w domu. Franco zachowuje się jak na dziecię w jego wieku przystało. Je, śpi i sra. Czasem płacze, ale generalnie to bardzo spokojne (przynajmniej do tej pory) dziecko. Jasiek przyjął go bardzo wylewnie jak na niego, mianowicie po pewnym czasie sam z siebie pogłaskał go po głowie(!). Generalnie zachowuje sceptyczne zainteresowanie, ale nie zazdrość czy agresję (przynajmniej jeszcze...).
Welcome home, Budy!
A tu proszzz, aktywny Franio.
Powolnymi krokami docieramy do końca tematu. Ogólnie jest miodzio. Męcząco, ale na nic innego bym tych chwil nie zamienił. Teraz tylko czas, czas, czas...
Fota międzypokoleniowa.
Na koniec anegdotka. Z porodówki oczywiście. Gdy Magi wychodziła spod prysznica już mocno skurczami umordowana, spotkała zaraz za drzwiami swoją położną i lekarza (boug wie jakiej specjalizacji).
Patrzą na nią i płyną w te oto słowa: Coś słabo wyglądasz, chyba już Cię mocno skurcze biorą... Masz, zjedz mentosa! Nie, dziękuję, co chwilę sobie ssę miętówkę... Bierz! To na NFZ!
No i co miała zrobić? Wzięła.
Dobranoc Państwu.
piątek, 14 czerwca 2013
Tak było: Ojciec na porodówce.
Nastał ten dzień. Magi utworzyła na tyle dużo materiału, że przez proces pączkowania mogła wczoraj wydzielić z siebie naszego nowego potomka. W tym wpisie pojawi się kilka zdjęć, lecz tym razem to nie o nie chodzi. Chodzi o prawdę!
Oto nasz najnowszy nabytek, jeszcze bezimienny. Określany tymczasowo Anonimem lub Ryśkiem (i de facto nie wiadomo czy właśnie to ostatnie nie zostanie...). Zdjęcie zrobione wczoraj wieczorem z kamery internetowej zamieszczonej w gnieździe, gdzie Mażona dziecię odchowuje.
To jednak nie o tym być miało (a przynajmniej nie na początku..)! Do rzeczy. Magi po przejściach w noc ze środy na czwartek, o poranku podjęła decyzję aby jednak do szpitala jechać. Co też uczyniliśmy, dziecię starsze pod opieką babci zostawiwszy.
Dobrze, że wcześniej byliśmy na terenie szpitala, ponieważ jeśli na Staszica szukacie oddziału, a wcześniej tam nie byliście (szczególnie jeśli chodzi o porodówkę), można najeść się dodatkowego stresu z szukaniem.
Przyjęcie do szpitala odbyło się normalnie, w porównaniu do Lubartowskiej nawet przyjemnie, ponieważ położna traktowała nas jak ludzi, bez zwrotów bezosobowych i wyczuwalnej obojętności. Następnie tajemniczymi korytarzami zostaliśmy poprowadzeni do windy, po drodze mijaliśmy drzwi z różnymi ciekawymi tabliczkami o tematyce technicznej, jak na przykład "kotłownia". Zaciekawiły mnie natomiast drzwi z napisem "Korytarz brudny". Jaki niezwykły potencjał dla wyobraźni tworzy taka tabliczka! Od prostych rozwiązań "to dlaczego go nie wyczyszczą / wyremontują? Aż tak jest zasyfiony i lepiej powiesić tabliczkę?" po "może to ten piekielny korytarz z Silent Hill'a?" (kto oglądał słynną scenę z pielęgniarkami, to wie). Mam nieodpartą pokusę tam wrócić i zajrzeć. Ale!
Sala porodowa, znajdująca się w oddzielnej części (co istotne dla dalszej części tekstu) piętra porodowo-położniczego okazała się ładna i konkretnie wyposażona. Magi w procesie pączkowania, aby ulżyć cierpieniom, korzystała z piłek do kręcenia bioderkami i skakania, prysznica oraz butli z gazem. Nie, nie biła nikogo (zwłaszcza mnie) nią po głowie. Gaz z butli, potocznie nazywany "gazem rozweselającym" miał być pomocny przy mocniejszych skurczach. Jak się okazało, działanie gazu na kobietę w takich chwilach, jest co najmniej wątpliwe. Chyba żeby tak butlą w głowę, no to może...
W tym miejscu przytoczę dwie krótkie anegdotki. Jak wcześniej wspomniałem, porodówka znajduje się w oddzielnej części za drzwiami z domofonem i kamerą. Jak w więzieniu, albo co. Wygląda to full professional. Niestety, karta magnetyczna do onych drzwi, znajduje się na haczyku obok czytnika kart... Ta. Oraz druga opowiastka; prysznic, specjalnie przystosowany, aby kobieta mogła z piłką do skakania pod niego wejść, czy na wózku (taki co nie ma brodzika, tylko jedną wielką powierzchnię), miał tak beznadziejny odpływ, że po 10 minutach (wiem, bo siedziałem tam z Magi i pilnowałem czy wszystko ok) cała łazienka była pełna wody. A prysznic miał trwać 20 minut. Położna przysłała salową. Salowa stoi z mopem, patrzy... i rzecze "Ja bym tu musiała cały czas wodę od drzwi podmiatać... A może Pan mógłby tak trochę, co jakiś czas? Hym?" Kulturalny człowiek jestem, no to te "ostatnie" dziesięć minut podmiatałem.
Tu Magi jeszcze w niezłym stanie:
Miało być krótko, a tu już mały referat napisałem... Jedziemy dalej. Magi walczy, walczy, walczy i.... Urodziła! Piękny bachor Jaśkopodobny! Kilka danych dla potomnych: 3,620 kg, 57 cm od ziemi do kłębu i 34 cm w czerepie, urodzony o 12:05, 13.06.2013 r.
Dwie foty z pięciu minut po porodzie:
(I want to eat your brain...)
W tym miejscu jeszcze jedna opowiastka. Ludzie z zespołu co się Magi opiekował, zapytali jak chcemy go nazwać. No to odpowiadam, że się zastanawiamy nad Ryśkiem, ale to trochę kontrowersyjne i nie wiemy. Na to jeden z lekarzy opowiedział anegdotkę: Jak byłem na studiach, na jednym z wykładów prowadzący zaczynając pewien przykład przytaczać, rzekł 'Idzie, na ten przykład, taki głupi Józio...', na co cała sala w śmiech. Prowadzący pyta się czy jest jakiś Józef na sali no to ja się zgłaszam, profesor przeprasza i ciągnie dalej 'No to może głupi Czesiu', sala dalej ryje, ja się znów zgłaszam i mówię, że mam na drugie imię Czesław. Profesor na mnie patrzy i mówi 'To niech Pan powie jak ma z bierzmowania na imię abym kolejnej gafy nie popełnił'.
I to mniej więcej wszystko. Dane mi było pobyć jeszcze dwie godziny z nimi, zanim nie przeszli do konkretnej sali, ponieważ na Staszica w salach nie ma odwiedzin.
Na koniec, podsumowując, dane mi było brać udział w najdziwniejszym, najstraszniejszym i najbardziej niesamowitym zdarzeniu jakie przeżyłem w życiu. To co napisałem nie jest pełna historią, ale nie wszystko trzeba i należy pisać.
Chcę podziękować Tobie Kochanie, za to, że przeszłaś przez to wszystko zupełnie świadomie jeszcze raz. Za to, że jesteś i jaka jesteś. Czekam na Wasz powrót, jak zestrzelony pilot nad Saharą, na kubek wody.
123
Oto nasz najnowszy nabytek, jeszcze bezimienny. Określany tymczasowo Anonimem lub Ryśkiem (i de facto nie wiadomo czy właśnie to ostatnie nie zostanie...). Zdjęcie zrobione wczoraj wieczorem z kamery internetowej zamieszczonej w gnieździe, gdzie Mażona dziecię odchowuje.
To jednak nie o tym być miało (a przynajmniej nie na początku..)! Do rzeczy. Magi po przejściach w noc ze środy na czwartek, o poranku podjęła decyzję aby jednak do szpitala jechać. Co też uczyniliśmy, dziecię starsze pod opieką babci zostawiwszy.
Dobrze, że wcześniej byliśmy na terenie szpitala, ponieważ jeśli na Staszica szukacie oddziału, a wcześniej tam nie byliście (szczególnie jeśli chodzi o porodówkę), można najeść się dodatkowego stresu z szukaniem.
Przyjęcie do szpitala odbyło się normalnie, w porównaniu do Lubartowskiej nawet przyjemnie, ponieważ położna traktowała nas jak ludzi, bez zwrotów bezosobowych i wyczuwalnej obojętności. Następnie tajemniczymi korytarzami zostaliśmy poprowadzeni do windy, po drodze mijaliśmy drzwi z różnymi ciekawymi tabliczkami o tematyce technicznej, jak na przykład "kotłownia". Zaciekawiły mnie natomiast drzwi z napisem "Korytarz brudny". Jaki niezwykły potencjał dla wyobraźni tworzy taka tabliczka! Od prostych rozwiązań "to dlaczego go nie wyczyszczą / wyremontują? Aż tak jest zasyfiony i lepiej powiesić tabliczkę?" po "może to ten piekielny korytarz z Silent Hill'a?" (kto oglądał słynną scenę z pielęgniarkami, to wie). Mam nieodpartą pokusę tam wrócić i zajrzeć. Ale!
Sala porodowa, znajdująca się w oddzielnej części (co istotne dla dalszej części tekstu) piętra porodowo-położniczego okazała się ładna i konkretnie wyposażona. Magi w procesie pączkowania, aby ulżyć cierpieniom, korzystała z piłek do kręcenia bioderkami i skakania, prysznica oraz butli z gazem. Nie, nie biła nikogo (zwłaszcza mnie) nią po głowie. Gaz z butli, potocznie nazywany "gazem rozweselającym" miał być pomocny przy mocniejszych skurczach. Jak się okazało, działanie gazu na kobietę w takich chwilach, jest co najmniej wątpliwe. Chyba żeby tak butlą w głowę, no to może...
W tym miejscu przytoczę dwie krótkie anegdotki. Jak wcześniej wspomniałem, porodówka znajduje się w oddzielnej części za drzwiami z domofonem i kamerą. Jak w więzieniu, albo co. Wygląda to full professional. Niestety, karta magnetyczna do onych drzwi, znajduje się na haczyku obok czytnika kart... Ta. Oraz druga opowiastka; prysznic, specjalnie przystosowany, aby kobieta mogła z piłką do skakania pod niego wejść, czy na wózku (taki co nie ma brodzika, tylko jedną wielką powierzchnię), miał tak beznadziejny odpływ, że po 10 minutach (wiem, bo siedziałem tam z Magi i pilnowałem czy wszystko ok) cała łazienka była pełna wody. A prysznic miał trwać 20 minut. Położna przysłała salową. Salowa stoi z mopem, patrzy... i rzecze "Ja bym tu musiała cały czas wodę od drzwi podmiatać... A może Pan mógłby tak trochę, co jakiś czas? Hym?" Kulturalny człowiek jestem, no to te "ostatnie" dziesięć minut podmiatałem.
Tu Magi jeszcze w niezłym stanie:
Miało być krótko, a tu już mały referat napisałem... Jedziemy dalej. Magi walczy, walczy, walczy i.... Urodziła! Piękny bachor Jaśkopodobny! Kilka danych dla potomnych: 3,620 kg, 57 cm od ziemi do kłębu i 34 cm w czerepie, urodzony o 12:05, 13.06.2013 r.
Dwie foty z pięciu minut po porodzie:
(I want to eat your brain...)
W tym miejscu jeszcze jedna opowiastka. Ludzie z zespołu co się Magi opiekował, zapytali jak chcemy go nazwać. No to odpowiadam, że się zastanawiamy nad Ryśkiem, ale to trochę kontrowersyjne i nie wiemy. Na to jeden z lekarzy opowiedział anegdotkę: Jak byłem na studiach, na jednym z wykładów prowadzący zaczynając pewien przykład przytaczać, rzekł 'Idzie, na ten przykład, taki głupi Józio...', na co cała sala w śmiech. Prowadzący pyta się czy jest jakiś Józef na sali no to ja się zgłaszam, profesor przeprasza i ciągnie dalej 'No to może głupi Czesiu', sala dalej ryje, ja się znów zgłaszam i mówię, że mam na drugie imię Czesław. Profesor na mnie patrzy i mówi 'To niech Pan powie jak ma z bierzmowania na imię abym kolejnej gafy nie popełnił'.
I to mniej więcej wszystko. Dane mi było pobyć jeszcze dwie godziny z nimi, zanim nie przeszli do konkretnej sali, ponieważ na Staszica w salach nie ma odwiedzin.
Na koniec, podsumowując, dane mi było brać udział w najdziwniejszym, najstraszniejszym i najbardziej niesamowitym zdarzeniu jakie przeżyłem w życiu. To co napisałem nie jest pełna historią, ale nie wszystko trzeba i należy pisać.
Chcę podziękować Tobie Kochanie, za to, że przeszłaś przez to wszystko zupełnie świadomie jeszcze raz. Za to, że jesteś i jaka jesteś. Czekam na Wasz powrót, jak zestrzelony pilot nad Saharą, na kubek wody.
123
środa, 12 czerwca 2013
Zjawisko huśtawki.
Kiedyś już wspominałem o tym, że Młody nie jest zbyt wylewny w okazywaniu radości (odwrotnie proporcjonalnie do okazywania niezadowolenia). Szczególnie widoczne jest to na huśtawce. Żon odczuwa wewnętrzną niechęć do reakcji na przeróżne starania rodziców, czyli żadne okrzyki "husiu!, hopsasa!, oj tytytyt!" nie odnoszą większych efektów. Może poza jakimś grymasem który nie do końca można określić, ni to obrzydzenie, ni to rezygnacja. Generalnie marsowa mina i tyle. Za chwilę zobaczą Państwo klika z wielu zdjęć potwierdzających regułę. Zapraszam.
Na pierwszym, jak każdy zobaczyć może, to nie Jasiek wykazuje objawy szczęścia.
Numer dwa; zrezygnowany rodzic...
Kolejne trzy, "super" zabawa. Ubaw po pachy po prostu.
Celem wyjaśnienia, Żon lubi się huśtać. Ale nie ma potrzeby tego okazywać. Taaa...
Ostatnie to bonus, Jasiek okazuje objawy zadowolenia, kto chce to niech zgaduje dlaczego.
Do następnego.
Na pierwszym, jak każdy zobaczyć może, to nie Jasiek wykazuje objawy szczęścia.
Numer dwa; zrezygnowany rodzic...
Kolejne trzy, "super" zabawa. Ubaw po pachy po prostu.
Celem wyjaśnienia, Żon lubi się huśtać. Ale nie ma potrzeby tego okazywać. Taaa...
Ostatnie to bonus, Jasiek okazuje objawy zadowolenia, kto chce to niech zgaduje dlaczego.
Do następnego.
poniedziałek, 10 czerwca 2013
Weekend, weekend...
Zasadniczo koniec tygodnia głównie był skupiony na liczeniu skurczy. Jeszcze nic się nie dzieje, ale to raczej kwestia godzin niż dni. Czekamy. W wewnętrznym napięciu.
Janek uczy się "aktorskiego płaczu". Czyli potrafi zacząć wyć w chwilę, żeby za moment (po uzyskanym efekcie, bądź całkowitym jego braku) dalej się bawić jakby nigdy nic. Ogólnie zaczyna robić się sprytniejszy. Wczoraj spotkał się nad zalewem z siorą Alą. On Alę zaczepiał, natomiast ona jak upewniła się, że nie kontaktuje się w jej języku (Ala jest ponad pół roku starsza i ładnie mówi) straciła nim zainteresowanie. Kobiety!
Jakiś jestem rozkojarzony (ciekawe czemu?), więc smętów na tyle, czas na foty.
Pierwsze dwa zrobione na osiedlu, na pierwszym Żon chował się za drzewem. To nic, że my byliśmy z tej samej strony co on. Na prawdę, nic to w zabawie nie szkodzi. Na następnym cwaniak popyla po dzielni. Szacun!
Sędzina informuje zawodników MMA (Maluchy Mogą Atakować) o zasadach walki; bez kopniaków w krocze, palców w oczy i wołania taty na pomoc.
Kulturalna gra dżentelmenów, sędzia wcale nie był stronniczy.
Oraz ostatnie, podejście na Mount Klatkos Wacławos w masywie Fantastycznym. Dwoje podróżników z czterema osiołkami (dwa widoczne na zdjęciu).
Cóż, no to do następnego wpisu...
Janek uczy się "aktorskiego płaczu". Czyli potrafi zacząć wyć w chwilę, żeby za moment (po uzyskanym efekcie, bądź całkowitym jego braku) dalej się bawić jakby nigdy nic. Ogólnie zaczyna robić się sprytniejszy. Wczoraj spotkał się nad zalewem z siorą Alą. On Alę zaczepiał, natomiast ona jak upewniła się, że nie kontaktuje się w jej języku (Ala jest ponad pół roku starsza i ładnie mówi) straciła nim zainteresowanie. Kobiety!
Jakiś jestem rozkojarzony (ciekawe czemu?), więc smętów na tyle, czas na foty.
Pierwsze dwa zrobione na osiedlu, na pierwszym Żon chował się za drzewem. To nic, że my byliśmy z tej samej strony co on. Na prawdę, nic to w zabawie nie szkodzi. Na następnym cwaniak popyla po dzielni. Szacun!
Sędzina informuje zawodników MMA (Maluchy Mogą Atakować) o zasadach walki; bez kopniaków w krocze, palców w oczy i wołania taty na pomoc.
Kulturalna gra dżentelmenów, sędzia wcale nie był stronniczy.
Oraz ostatnie, podejście na Mount Klatkos Wacławos w masywie Fantastycznym. Dwoje podróżników z czterema osiołkami (dwa widoczne na zdjęciu).
Cóż, no to do następnego wpisu...
piątek, 7 czerwca 2013
Dżon The Builder
Może budowanie to za dużo powiedziane, raczej zamiłowanie do archeologii, w tym dłubactwa. Choć jeśli liczyć niszczenie babek z pasku (które jego ojciec tworzy z uporem godnym lepszej sprawy) i wież z klocków to i w zakres ogólnobudowlany można zaliczyć Jaśkowe zabawy na wolnym powietrzu.
Czasem mam wrażenie, że tworzę zupełnie niepotrzebnie zdania fikuśnie skonstruowane, czyż nie?
Wracając do tematu; Młody potrafi spędzić wiele czasu na oglądaniu z bliska ździebełek trawy, małych kamyczków lub drobnych ziarenek w szparach między płytami chodnika. Dokładność i energia jaką w to wkłada jest aż fascynująca. W tym miejscu rodzi się pytanie. Czy to dzieci za dużo czasu spędzają na sprawdzaniu rzeczy oczywistych dla nas dorosłych, czy to my, dorośli, zapomnieliśmy o tym ile ciekawych i niezwykłych rzeczy mijamy codziennie? Ta...
Dziś tylko dwie foty. Szukanie nowych form życia między kamykami pod kościołem,
Czasem mam wrażenie, że tworzę zupełnie niepotrzebnie zdania fikuśnie skonstruowane, czyż nie?
Wracając do tematu; Młody potrafi spędzić wiele czasu na oglądaniu z bliska ździebełek trawy, małych kamyczków lub drobnych ziarenek w szparach między płytami chodnika. Dokładność i energia jaką w to wkłada jest aż fascynująca. W tym miejscu rodzi się pytanie. Czy to dzieci za dużo czasu spędzają na sprawdzaniu rzeczy oczywistych dla nas dorosłych, czy to my, dorośli, zapomnieliśmy o tym ile ciekawych i niezwykłych rzeczy mijamy codziennie? Ta...
Dziś tylko dwie foty. Szukanie nowych form życia między kamykami pod kościołem,
oraz "Piaskownica, jako źródło wszelkiej wiedzy o kosmosie".
Jutro może zrobię sobie przerwę, bo jeszcze ktoś pomyśli, że mam za dużo wolnego czasu...
czwartek, 6 czerwca 2013
Deszczowa piosenka.
Ostatnio pogoda dopisuje wachlarzem doznań naturalnych, czytaj - albo pada, albo smali, albo wieje, albo leje smali i wieje. I duszno*. Cóż więc zrobić, skoro pogoda nie dopisuje, nie wiadomo jak dziecko ubrać i w ogóle nie wiadomo czy się chce. Najlepiej spać pójść... Ale!
Jak dziecko żyć nie daje, piłuje, nawydurnia się i psuje co pod rękę podejdzie to chcąc nie chcąc, aby choć chwilę spokoju zaznać bierzemy to cielątko bożuchne pod pachę i ku przygodzie!
Mieliśmy z Młodym i Magi parę wypraw w pogodzie i niepogodzie, a oto kilka pamiątkowych ujęć. W zasadzie same deszczowe, zapraszam.
Pierwsza focia w ruchu, zaraz obok bloku dziadka W.,
tutaj nie padało, pierwsze użycie kaloszków (!) zaraz za blokiem. Radocha po pachy.
Dwa kolejne to poszukiwanie złota nad Klondike, Dziki Czechów.
Ostatnie... Sam nie wiem? Może "Stoję na wodzie i nie tonę"?
Taka myśl na koniec. Kiedyś mi się wydawało, że na wszystko znajdę czas. Że zrobienie czegoś, przygotowanie czy ogarnięcie, to kwesta chwili i zawsze ta chwila się znajdzie. Trzeci rodzaj prawdy. Zdecydowanie trzeci.
*- w tym miejscu polecam wszystkim chętnym znakomitą piosenkę autorską "Miałem wolny dzień był upał" (dla zainteresowanych, link : http://www.youtube.com/watch?v=McBk1PXnZzs ). Znakomite.
Jak dziecko żyć nie daje, piłuje, nawydurnia się i psuje co pod rękę podejdzie to chcąc nie chcąc, aby choć chwilę spokoju zaznać bierzemy to cielątko bożuchne pod pachę i ku przygodzie!
Mieliśmy z Młodym i Magi parę wypraw w pogodzie i niepogodzie, a oto kilka pamiątkowych ujęć. W zasadzie same deszczowe, zapraszam.
Pierwsza focia w ruchu, zaraz obok bloku dziadka W.,
tutaj nie padało, pierwsze użycie kaloszków (!) zaraz za blokiem. Radocha po pachy.
Dwa kolejne to poszukiwanie złota nad Klondike, Dziki Czechów.
Ostatnie... Sam nie wiem? Może "Stoję na wodzie i nie tonę"?
Taka myśl na koniec. Kiedyś mi się wydawało, że na wszystko znajdę czas. Że zrobienie czegoś, przygotowanie czy ogarnięcie, to kwesta chwili i zawsze ta chwila się znajdzie. Trzeci rodzaj prawdy. Zdecydowanie trzeci.
*- w tym miejscu polecam wszystkim chętnym znakomitą piosenkę autorską "Miałem wolny dzień był upał" (dla zainteresowanych, link : http://www.youtube.com/watch?v=McBk1PXnZzs ). Znakomite.
środa, 5 czerwca 2013
Poczucie humoru.
Z tym poczuciem humoru to ciekawa sprawa. Mały bajbus szybko zaczyna pokazywać co go bawi a co nie. Jedne dziecioły śmieją się z grzechotek i innych zabawek, inne odpowiadają uśmiechem na uśmiech, a jeszcze inne śmieją się jak 'gupie' do sera bez konkretnej przyczyny. Są też takie które ciężko rozbawić i sprawiają wrażenie ciągle poważnych. Tak, taki własnie jest Janek. On odziedziczył poczucie humoru po... ehh... powiedzieć nie mogę, ale może ktoś się domyśli jak przytoczę pewną historię.
Od pewnego czasu Dżon zgadza się na sadzanie go na 'tronie'. Jest to dziecięcy kibelek zakupiony przez babcię Z. Kawał niewygodnego plastiku jeśli ktoś by mnie pytał, ale mimo tego czasem pozwala się tam sadzać jak go zapytać czy chce siku. Nawet z 2 razy tam kupa wpadła*, a co! Co ważne dla opowieści, ustrojstwo to stoi w toalecie niedaleko zwykłego sedesu. Do meritum - siedzi tam sobie nieboże dziś rano i książeczkę czyta, a tu osobie towarzyszącej (dane utajnione) zdarzyło się pierda puścić. Młody oczy wybałuszył i w śmiech! Następnie poklepał się po pupie (dokładnie mówiąc po boczku bo pupa siedziała) i wydał z siebie prychnięcie podobne do pierdnięcia... Skubany, na huśtawce siedzi z marsową miną, a tu ledwie bączek go rozbawi. Poczucie humoru, heh. Zdjęcie poniżej określa okoliczności, ale nie to konkretne zdarzenie.
W ramach bonusu, aby nie przedłużać (2 posty dziennie to i tak za dużo), zobaczcie Państwo dziecięco - psi 'Ying Yang';
oraz Dżona Maszynistę. Tłumaczenie miny ze zdjęcia - "...ale kierownica w pociągu? Bez sensu..."
*- oczywiście chodzi o kupę Młodego, nie naszą...
Od pewnego czasu Dżon zgadza się na sadzanie go na 'tronie'. Jest to dziecięcy kibelek zakupiony przez babcię Z. Kawał niewygodnego plastiku jeśli ktoś by mnie pytał, ale mimo tego czasem pozwala się tam sadzać jak go zapytać czy chce siku. Nawet z 2 razy tam kupa wpadła*, a co! Co ważne dla opowieści, ustrojstwo to stoi w toalecie niedaleko zwykłego sedesu. Do meritum - siedzi tam sobie nieboże dziś rano i książeczkę czyta, a tu osobie towarzyszącej (dane utajnione) zdarzyło się pierda puścić. Młody oczy wybałuszył i w śmiech! Następnie poklepał się po pupie (dokładnie mówiąc po boczku bo pupa siedziała) i wydał z siebie prychnięcie podobne do pierdnięcia... Skubany, na huśtawce siedzi z marsową miną, a tu ledwie bączek go rozbawi. Poczucie humoru, heh. Zdjęcie poniżej określa okoliczności, ale nie to konkretne zdarzenie.
W ramach bonusu, aby nie przedłużać (2 posty dziennie to i tak za dużo), zobaczcie Państwo dziecięco - psi 'Ying Yang';
oraz Dżona Maszynistę. Tłumaczenie miny ze zdjęcia - "...ale kierownica w pociągu? Bez sensu..."
*- oczywiście chodzi o kupę Młodego, nie naszą...
Tematyka.
Jak wcześniej wspomniałem, mój mołodzieniec jeszcze nie mówi ludzkim głosem, co przysparza mi nieco kłopotu. Chodzi mianowicie o tematykę onego bloga. Skoro dziecioł nie chce mówić rzeczy zabawnych głupiutkich czy mondrutkich, to o czym można pisać? Może znajdzie się parę rzeczy do czasu aż zacznie...
Dżon jest dość fotogenicznym dzieckiem. Przynajmniej tak ja, jako ojciec, o nim myślę. Wy, czytelnicy, sami sobie wyrobicie opinię. Do każdego posta będę (taki przynajmniej jest plan) dodawał jakieś zdjęcie, z tematem wpisu związane w tym samym stopniu ile jest prawd na świecie, a jak każdy wie jest ich trzy. Prawda, też prawda i 'gie' prawda. W tym właśnie tonie prezentuję zdjęcie pod barwnym tytułem "W krzywym zwierciadle".
Zapraszam i polecam, Pe eN.
Dżon jest dość fotogenicznym dzieckiem. Przynajmniej tak ja, jako ojciec, o nim myślę. Wy, czytelnicy, sami sobie wyrobicie opinię. Do każdego posta będę (taki przynajmniej jest plan) dodawał jakieś zdjęcie, z tematem wpisu związane w tym samym stopniu ile jest prawd na świecie, a jak każdy wie jest ich trzy. Prawda, też prawda i 'gie' prawda. W tym właśnie tonie prezentuję zdjęcie pod barwnym tytułem "W krzywym zwierciadle".
Zapraszam i polecam, Pe eN.
wtorek, 4 czerwca 2013
TaTa ?!
O czym można pisać na blogu o nazwie tata? O muzyce, przygodach? Może o prądach oceanicznych? chyba nie specjalnie. Mój syn jeszcze nie mówi po ludzku, ale bardzo się stara. Bardzo. 'Mażona' prowadzi własny blog na w/w temat, jest on jednak dość... hymmmm... jej! Ja chcę swój! No to mam.
Syn mój, jak już wspomniałem, nie mówi za dobrze. Potrafi jednak mówić określone głoski i spółgłoski. Bardzo sobie upodobał sylabę "ta". Używa jej do określania i opisywania bądź nawoływania. Nie tylko mnie oczywiście.
Trochę skończyła mi się fantazja w pisaniu więc na początek wystarczy. Zwieńczę pierwszy post stosownym zdjęciem.
Syn mój, jak już wspomniałem, nie mówi za dobrze. Potrafi jednak mówić określone głoski i spółgłoski. Bardzo sobie upodobał sylabę "ta". Używa jej do określania i opisywania bądź nawoływania. Nie tylko mnie oczywiście.
Trochę skończyła mi się fantazja w pisaniu więc na początek wystarczy. Zwieńczę pierwszy post stosownym zdjęciem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)