niedziela, 11 października 2015

Step forward.

Jesień pełną gębą, u nas samo życie. Szukam pracy, Mada lepi pierogi, chłopcy się bawią. Leniwa niedziela.
Janek siedzi przede mną z zeszytem i pisze. Opowiadania.
Zobaczcie sami...


W komciach możecie próbować rozszyfrować co napisał.

Franiowi glut leci z nosa leniwą strużką, nie jest to jednak problem dla dobrej zabawy. Np wsiadają do szafy razem lub na zmianę i jeżdżą windą. Ganiają się, bawią w pieski (nawet parę razy mi aportowali).

Każdy ma swoje hobby... 

Nie wiem co pisać więc nie napiszę więcej. Jeszcze parę fotek w bonusie.

W przedszkolu na Jasia mówią Janek. Tylko tak, aby nie mylić z drugim Jasiem.

Z drobną pomocą...

Łazienki jesienią.

Ah, na koniec, wiecie co mówił na tym zdjęciu Franek? 

Dwa daki! Colejna zagadka...


Do następnego, Pe eN. 


piątek, 11 września 2015

Coś się kończy, coś się zaczyna.

   Truizm, wiem. Dziś będzie trochę wesoło, trochę nostalgicznie, trochę metafizycznie. Witajcie w świecie mojej psychiki. Muahahaha!
   Nie pisałem, bo jestem leniwy. Jak komuś taka odpowiedz nie wystarcza, to dodam, że nie miałem czasu. Dlaczego? Bo jestem leniwy.
   Od czerwca do września wydarzyło się... Wróć! Inaczej. Nie wiem, czy kiedykolwiek w moim dotychczasowym życiu, w tak relatywnie krótkim czasie przeżyłem tyle emocji co przez te kilka miesięcy. Tak różnorodnych, tak trudnych i tak przyjemnych zarazem.
   W związku z mnogością typów zdarzeń, podzielę je na: żona i dzieci, reszta rodziny. Może coś wpadnie w bonusie...

Na terenie naszego prywatnego-zamkniętego-z-ochroną-i-w-ogóle-wypasowego-mega osiedla.

Akt I. Ma-Donna z dzieciątkami.

   Dzieciątkami! Pffff! Te małe dzikusy okres niemowlęcy, czy nawet wczesnodziecięcy mają dawno za sobą. Skala zmian... Trudno to opisać, ale się postaram.

To nic, że się dopiero obudziłem, ciasto - zawsze!

   Franek. Kochaś recytuje alfabet po polsku czy angielsku jako śpiewanki przy zabawie resorakami. Co oznacza, że rozpoznaje i czyta wszystkie litery i cyfry gdzie tylko je zobaczy. W zasadzie, dla mnie to już katowanie. "JEDEN! Tak Franiu, jeden. DWFA? Pewnie zaraz gdzieś będzie... TCSY!!! TCSSYYY!!! Tak, trzy. CTELI? CTERI! TAM CTERI!" Itd... Tak na marginesie, on naprawdę wszystko co mówi, mówi wielkimi literami. Caps Lock mu się zaciął. Mówi dwu, trzy "słowowe" zdania. np: DWFA KAR! Pięknie śpiewa, bardzo rytmicznie. Często przy różnych czynnościach śpiewa sobie nursery rymes z jutuba (wheels on the bus, twinkle little star, itp.).

Trochę Franio, trochę Aniołek.

   Lubi w ramach zabawy wkurzać Jaśka, przepychając się z nim lub zabierając coś, np. flamastry którymi tamten pisze. Kiedy czytamy książki najbardziej interesują go cyferki na stronach lub pierwsze litery wierszy, takie duże. Dalej się budzi przed szóstą, ale chyba trochę się przyzwyczajam bo nie przeszkadza mi to tak bardzo jak kiedyś.Nie pytajcie jednak o to Mady. Możecie poznać rozbieżne opinie. Z wyglądu zmienił się bardzo. Będą zdjęcia to zobaczycie. Ruchowo i manualnie też całkiem inne dziecko. Wszędzie sięga, ale nie wszystko rozumie, czy raczej chce rozumieć. Bunt dwulatka w pełni. Nic się nie słucha, wszystko SIAM! Jeszcze prawie nic sam nie umie ale wszystko SIAM!!!! AAAAAAAA!!!!

Nic nie widziałem, nic nie słyszałem...

   Janek. O kochani... Postaram się skomasować i nie rozpisywać. Będzie trudno. Jaś czyta. Co prawda, nie siedzi i nie przegląda dodatków do Wyborczej czy Polityki, ale zdanie kilkuwyrazowe lekko dukając przeczyta. Często mówi jakieś słowo, potem je literuje. Nie tylko czyta, ale też pisze. Czasem przy trudniejszych połyka pojedyncze litery, ale nikt mu ich nie dyktuje. Sam z głowy sobie coś wymyśla, a potem zapisuje. Np. razu pewnego z Frankiem obłożyli klockami lEgo całą, dogorywającą, Magdę. Janek tak stał, popatrzył i powiedział - Jesteś cała w klockach! Idę to namalować!. Po chwili przychodzi z zeszytem, a tam napisane "Mama-klockwa". Magda go poprawiła, to napisał już sam dobrze "Tata-klockowy". Skubany nawet odmienia.

Cóż... Jasiek.

   Jednak nie tylko literki mu w głowie. Chłopak dodaje. Pisze sobie na kartce np. 3+8=11. Sam sobie dodaje dowolne kombinacje cyfr do 20. Z głowy. Zabawne jest jego używanie niektórych słów z angielskiego. Nie mówi 'równa się' tylko 'iquls' (equals). Niby czemu nie, tak wygodniej. Też odejmuje, ale to idzie mu nieco trudniej.

Dobra mina nie jest zła...

... szczególnie w towarzystwie. 

   Przedszkole. Choć dopiero niecałe dwa tygodnie minęły, to zmiana w dziecku niewyobrażalna. Nie ma co kryć, mieliśmy duże obawy przed jego przedszkolem. Nie tylko my zresztą. Okazało się jednak (jak dotychczas), że dziecko przyjęło to bardziej dojrzale niż mogliśmy marzyć. Pierwsze kilka dni był płacz przy rozstawaniu, ale przy odbieraniu to tylko, że przedszkole jest fajne, było fajnie i się bawiłem. Teraz to już bez żadnych problemów wchodzi na sale, mówi 'dzień dobry' i do zabawek. No szok! Nasz wstydliwy Jasio. Ehh...

... 374!...


   Mada. W związku z niejawnością pewnych informacji, powiem tylko, że jestem pełen podziwu dla niej, jej ciężkiej pracy i wiary. Oby tak dalej. Dziś jest na wyjeździe integracyjnym. Franek śpi, Janek w przedszkolu, pranie nie ściągnięte, gary nie umyte, a ja sobie piszę... Jupi!


Niestety wystarczyłem ja jeden aby bez problemu przeważyć ich troje. Snif.

   Mada pracuje gdzie pracowała. Przez okres wakacyjny byliśmy kilka razy w Lublinie. Spędziliśmy z pięć nocy w Białce nad jeziorkiem, cudnie. Koniec urlopu zaznaczył się jednak bardzo smutno. Nasza przyszłość uległa sporej zmianie.

Białka rulezzz.

Akt II. Rodzina nie tylko ze zdjęcia.

   W życiu rodzinnym nastąpiło kilka znaczących tąpnięć. Wymienię kilka w kolejności znaczenia, czyli od końca. Kupiliśmy jeździło. Piętnastoletnią Subarkę Forestera. Może i stare auto, ale jeździ, ma gaz i mogę o sobie powiedzieć, że mam wysublimowany i wysoce estetyczny gust. Zawsze to wiedziałem, he! Co samochód ma do rodziny, zapytacie? Możemy w końcu wozić w 2-3h całą naszą ferajnę do 'ogrodu pięknych dziecięcych wspomnień i ciepła rodzinnego' jakim jest Lublin. Co więcej, zero w tym sarkazmu. Po czasie tułaczek, naprawdę zaczynamy doceniać nasze rodzinne miasto i możliwość szybkiego dotarcia tam. Dziękuję za pomoc w nabyciu samochodu mojej sista, jej mężowi oraz (last but not least) rodzicom mej lubej. Bez was to by się nie udało.

Nie zejdziemy!

Zdjęcie wstawiłem głównie przez minę Frania. Zaznaczam, wcale się nie bał.

   Wcześniej wspominałem o kłopotach po wakacjach. Nie chcę się rozpisywać, ale fakt należy zaznaczyć. Po dziewięciu wspólnie spędzonych latach, pożegnaliśmy Krowę. Dość naglę upadł na zdrowiu, niestety nie dało się go podciągnąć. Jeszcze raz dziękuję Monice, naszej Pani Weterynarz, za pomoc i oddanie sprawie. Krowa miał około 12 lat, mieliśmy go niewiele krócej niż znam się z Madą. Oby był gdzieś tam Psi raj...

Jedno z ostatnich zdjęć z Krową.

   Teraz sprawa pierwszej wagi. Nagle, z przyczyn do końca nie znanych (przynajmniej mi), zmarła ciocia Mady - Basia. Ciocia Tarocia była niezwykłą osobą. Charyzmatyczna, przy tym ciepła i troskliwa, zawsze można było na nią liczyć. Wiele razy nam pomogła, nigdy nie musiała. To jak wiele znaczyła dla Magdy, najbliższej rodziny, jest nie do opisania. Kilka dni temu rozmawialiśmy z Magdą o niej. Przypomniało mi się, jak chyba jeszcze w tamtym roku położyła dla mnie karty. To w zasadzie był chyba pierwszy i jak sądzę ostatni raz, gdy ktoś dla mnie stawiał tarota. Poza kilkoma sprawami których już nie do końca pamiętam, zostało mi w głowie, że Ciocia Tarocia przepowiedziała mi wrzesień jako początek nowego dla mnie okresu. Nie chcę poruszać szczegółów, ale Ciocu, jeśli możesz to poczuć lub przeczytać - miałaś rację. Coś się skończyło. Coś się zaczyna.

Epilog. Exegi Monumentum.

   Nigdy nie wiesz, jaka myśl, słowo czy zdarzenie ruszy lawinę o szumnej nazwie 'zmiany'. Ja mam poczucie, że dla mnie taka lawina ruszyła. I nie tylko dla mnie. U Mady coś drgnęło w zupełnie inną stronę, chłopcy cały czas się zmieniają. Chcę być, chcę pamiętać.

Niewielka część wyliczeń matematycznych Jasia. Domyślam się, że chodzi o przejęcie władzy nad Światem. Tym Światem.

Na koniec kilka anegdotek. Nie są nowe, ale z tego okresu.

   - Choć Franiu, musimy zmienić pieluchę, masz kupę... Franek! FRAAAAANNEEEEKK!! - wołam z łazienki gdzie go przewijam zwyczajowo. Gonitwa po domu, on ucieka ja go gonię. Po którym tam okrążeniu poddaje się, siadam wkurzony i zniechęcony. Wtem słyszę z łazienki - Tato jestem! Tato jeeeesteeeem!!
Dwulatki...

   Jaś - Patrz tato jaki piękny rysunek narysowałem! Tu jest muzyka o morzu!.
Aha...

   Chłopcy zrobili spory bałagan w dużym pokoju. Obieram im jabłko, a w międzyczasie poprosiłem Janka aby posprzątał. Franek siedzi mi na plecach, bardziej aby się go pozbyć, mówię aby poszedł pomóc Jasiowi w sprzątaniu, na co Janek - Nie musi mi pomagać, tylko mam małe ręce więc muszę powoli.
Powoli ale zrobił.

   Janek miał (dawno już się nie zdarzyło), że zmyślał różne absurdalne rzeczy, oto jedna z perełek - Paweł potrzebuje pomocy! Nie ma zabawek, nie ma ubrań, nie ma telewizora, nie ma jedzenia... Mamy naprawdę ogromny problem!
Tam tam tam ta daaam!!! (Peg + Cat)


   Będzie tego, pozdrawiam wszystkich którym chciało się to czytać. Zwyczajowo zachęcam do komentowania.

Pe eN.


 

czwartek, 16 kwietnia 2015

List w butelce III

...yspie dnia pewnego znalazłem wyjątkowe miejsce. Choć drzewa obce, cień dają tak samo pospolity jak buk lub brzoza. Choć na całej wyspie panuje długie i niepospolicie drobno piaszczyste wybrzeże, w tym miejscu ma ledwie półtora metra a dojście do krótkiej plaży usiane jest korzeniami. Choć jak okiem sięgnąć - laguna, tu bardzo szybko robi się głęboko i woda zamiast lazurowego błękitu przybiera kolory ciemnogranatowe. Jeśli tylko nie sięgasz wzrokiem po horyzont, możesz poczuć się jak nad jeziorami najpiękniejszego regionu na świecie: pojezierza łęczyńsko-włodawskiego! Co za wspomnienia. Co za czar. Moje ulubione miejsce w tym piekielnym raju. 
Tuż przed nasza przeprowadzką do Warszawy, przeżywałem dość ciekawy okres. Z jednej strony czułem się jak skorupiak, powoli lecz bezwzględnie opadający na dno nieprawdopodobnie głębokiej szczeliny morskiej, którego to skorupka coraz ciężej znosi wszechogarniające ciśnienie. A końca nie widać. Z drugiej znów, coraz lepiej zdawałem sobie sprawę ze swoich słabości i potrafiłem im przeciwdziałać. Po czasie stwierdzam, że gówno wiedziałem ale podziwiam siebie za ówczesną walkę. Chyba mogło być gorzej. Całe szczęście, że nikt tego nie przeczyta! 
W drugiej części opisałem wiele historii i ciekawostek, dlatego teraz, w trzeciej, pozwolę sobie tylko na drobne uzupełnienia.
- Gdzie jest tata? - pyta Jasio patrząc prosto na mnie. Mówi oczywiście do Magdy. - No przecież Jasiu idzie zaraz obok ciebie... Nie! - odpowiada Jaś - to jakiś obcy Pan! to nie tata! Minę ma poważna, nawet w oczach nie ma śladu kłamstwa, mina zafrapowana. Nieco później już zaczął się zgrywać, mówił, że nie ma Frania tylko Leon a on się nazywa Jacek (z godzinę wcześniej spotkaliśmy "Kośków" na placu zabaw na Litewskim). Pierwszoligowy konfabulator. To samo było później z Magdą. Ogólnie w tym okresie zaczął sporo zmyślać. Pamiętam, że zaczęło się jeszcze we Wrocławiu jak Frankowi mówiłem cyferki na bramach, a Jaś specjalnie przekręcał je i się przy tym śmiał. W tym czasie przed wyjazdem do Wa-wy, dalej go to bawiło, ale potrafił dłużej wytrzymać z poważną miną i ogrywać swoją 'rolę'. 
Franek, jak pamiętam, budził się codziennie przed szóstą. Nigdy nie lubiłem wstawać skoro świt, a przy opiece całodobowej tak wczesne wstawanie mocno nadwątlało moje i tak liche siły. Nie pomagało to w odporności przeciw-stresowej, a charakterek Frania dodawał powoli, ale sukcesywnie ciężaru do mojego 'syzyfowego kamienia'. Czytając tę strofę możesz sądzić czytelniku, że nic poza trudami mnie nie czekało. No chyba, że większe trudy. Masz rację, tak było.
Po czasie wiem, że niezwykle wzmocniło to mój charakter i wytrzymałość na dalsze przygody życiowe. Wtedy jednak jedyne co widziałem to gęstniejącą ciemność oraz jęki i krzyki konających, brzęknięcia łańcuchami oraz gdzieniegdzie przemykającą białą zjawę która zdawała się szeptać mi do ucha "... i zemrzesz  w bólu, samotności i sromocie, a dzikie psy będą rozszarpywać twe bezbronne ciało na miliony kawałków cierpienia... UUUUuuuUUUU!!!!" Tak było, true story bro.
Franek, jak pamiętam, robił wszystko to co wcześniej, tylko bardziej. Cyfry, litery, piosenki, śpiewanie, bieganie. Wciskał guzik aby przyjechała winda bez pomocy. Ganiali się z Jankiem który pierwszy. Wszędzie. W tym czasie rozbił sobie buzię o śmietnik na spacerze. Całe szczęście lekko, ale policzek nieco zdarty.
Pamiętam jednak te momenty gdy Franek się budził po dziennym spaniu. Przytulał się, ba! wtulał właściwie. Czułem wtedy, że jestem jego całym światem, oparciem w trudnościach i mimo że to tylko ulotna chwila, czuje że jestem w stanie dla tego małego człowieczka znieść wszystkich i wszystko. To samo z Jasiem. Mimo, że sporo starszy, wtula się całym sobą. Bez żadnych warunków, beż żadnych oczekiwań. Po prostu bądź. 

Teraz kilka rycin, wspomnienia jak żywe.


{Oh Piękny Lublinie! Ileż Cię trzeba wielbić, ten tylko się dowie kto Cię stracił!}




{Fara.}

{Tul mnie tul!}

{John The Gigant.}

{Świąteczne śmieszki.}

{Lazurowy Zalew.}

{Ulubiona (niestety) zabawa chłopaków na spacerach. Walanie się.}



Z wyspy na Końcu Świata, korespondent Pe eN.



środa, 4 marca 2015

List w butelce.

   Czytelniku. Kimkolwiek jesteś, gdzie jesteś, co robisz, to i tak nie ma znaczenia. Gdy czytasz te słowa, mnie już dawno nie ma. Jestem tego świadom, ponieważ mało jest równie nieterminowych i nierzetelnych firm obsługujących przesyłki pocztowe jak ocean. Być może to trochę moja wina. W końcu, nie podaję danych odbiorcy, a kierunek i odległość rzutu butelką to nie poczta lotnicza, cóż...

   Tu, na wyspie, życie płynie spokojnie i miarowo. Brak opieki zdrowotnej z moją astmą nastręcza pewnych niedogodności, ale z drugiej strony kurzu domowego tu jak na lekarstwo. Kota nie było, psa zjadłem... Equilibruim zachowane. Poza obowiązkami wymaganymi do przeżycia, mam dużo czasu na przemyślenia, więc wspominam. Choć minęły dziesiątki lat, pewne retrospekcje żyją we mnie tak, jakby działy się tydzień temu. Ciągle żywe, ale nie tak łatwo dostępne, przykryte cienką mgiełką czasu. Zapewne, mimo moich szczerych chęci, wspomnienia te uległy przekształceniu, swoistej karykaturze, dodatkowo pozytywnej. Klaun prowadzący wieczorne wiadomości. Paradny obrazek. Niby fakty, ale jakoś niepoważnie wyglądają z tym czerwonym nosem i szarawarami na szelkach. Na tym skrawku prasowanej kory opisze nieco myśli z przełomu czternastego na piętnasty. Roku Pańskiego naturalnie.

   Opuściliśmy Wrocław po raz trzeci. Wydawało nam się, że ostatni. Jeśli tylko będziesz w stanie odnaleźć mnie żywego w tej lazurowej otchłani, chętnie ci 'sprzedam' kilka sprytnych sposobów na szybką przeprowadzkę. Znam się na tym, w końcu robiłem to po raz trzynasty. Nie, przepraszam, dwunasty. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Woojasa. Człowiek po raz drugi odbył ze mną podróż na tysiąc kilometrów, jeden bak i skrzydełka z KFC. Dobry był z niego herbatnik, ciekawe czy jeszcze żyje? Ponadto serdecznie dziękuję Łukaszowi oraz Piotrkowi, bez Was chłopaki ładowanie gratów było by mordęgą. A tak był szybki lajcik. Czy tak się jeszcze mówi?

   Dwa tygodnie w Lublinie upłynęły szybko. Kilka spotkań ze znajomymi kilka miłych wieczorów i tyle. Pora rozłąki. Trudno powiedzieć dla kogo ten początek był trudniejszy; chłopaków? Magdy? mnie?, może dziadków? Sądzę, że nikomu to łatwo nie przyszło. Pamiętam mój stres, płacz Mady, wariujących i rozchwianych chłopców. Wstawanie o poronionych porach (gdzieś koło piątej oraz w nocy). Teraz się z tego śmieję z rozrzewnieniem, ale wtedy... Wtedy to nie był lajcik.

   Pamiętam, że w onym czasie, obaj znali litery i cyfry. Co do Janka to oczywista, znał je już od dawna. Natomiast Franek dawał czadu. Był w stanie całkiem rozpoznawalnie po polsku i angielsku recytować cyferki do 10, a czasem i więcej. Często śpiewał sobie piosenkę ABC po angielsku pod nosem lub wymieniał cyfry. Była to w tym czasie jego ulubiona zabawa, poza graniem na nerwach. Litery rozpoznawał wszystkie. Ciekawe na ile to rozumiał, a na ile tylko powtarzał.
Jasio miał zwyczaj opowiadać różnie dziwności. "Jak będę tak duży jak tata, to będę mieszkał na piątym piętrze!". Dużo tego było, mało pamiętam.

   Wspomnienia... Na następnym skrawku może wydrapię nieco więcej, z późniejszego  okresu. Teraz zapraszam na drzeworyty, sporo nad nimi pracowałem więc mam nadzieję, że się spodobają.


{Jeszcze Wrocław, Wzgórze Kościuszki}


{Krwa... Tłusty Czwartek, dzień przed wyjazdem}


{Dziecko zajęło się na półtorej godziny. Nic mi się nie pomyliło.}  


{Pierwszy koniec rury.}


{Drugi koniec rury.}


{Joga dla ubogich.}


{Nie jesteś w stanie Ty, zabrać tego patyka mi. Ma moc wielka jest.}


{Schodzenie synchroniczne.}


{Prawo na burt, sterniku!}


{Tylko spróbuj. No dalej...}


{Red Room.}

  Koniec kory, może za kilka tygodni uda mi się wyprasować tyłkiem więcej.

Z wyspy na końcu Świata - 

Pe eN.





wtorek, 20 stycznia 2015

Bo piesek.

   Kolejny szybki wpis. Od kilku dni (o ile nie tygodni) Jankowi skończył się papier na którym może rysować. Kupiłem więc dziś blok rysunkowy, a jak pewnie większości wiadomo, zawsze na okładce jest jakiś prosty rysunek. Na naszym był taki:




   Gdy weszliśmy do klatki dałem mu go aby niósł (i miał się czym zająć). Dostał do ręki, patrzy na obrazek. Odwróciłem się do Franka aby go z wózka wyjąć, a po chwili słyszę.... Janek w płacz. I to tak żałosny, jak by mu kto skórę zdzierał. Uspokajam go, bo już widzę oczyma wyobraźni sąsiadów wychodzących spytać o co chodzi. Pytam w końcu już nieco uspokojonego Jasia czy się czego przestraszył. Patrzę na i tak sobie myślę, że to może ten kaczorek, taka mina sroga. Janek nie potwierdza i nie zaprzecza. W końcu mówi: Bo piesek... Bo piesek nie ma... miski. 

   Przekonywanie, że tam ma rzeczkę i z niej może się napić jakoś do niego nie przemówiły.


,
(Mała zamiana ról. Franek świetnie się trzymał.)

Miało być krótko, a pisze to i piszę...

Pe eN.




środa, 14 stycznia 2015

Nailed.

   Krótka historia z tego poranka:

Miejsce akcji - kuchnia, 09.25.

M - Magda
T - ja
J - Jasio

M: Patrz jaki lakier kupiłam (wczoraj wieczorem jak mnie nie było to sobie pomalowała), miało być tak, a jest tak i [opowiada o lakierze, a ja się przyglądam, obok stoi Żon]...
T: Rzeczywiście, ale dziwny efekt, że niby ma imitować wygląd skóry...?
J: Ja też chcę sobie pomalować paznokcie, ale ja lubię..
T: Ale Jasiu to głownie kobiety malują sobie paznokcie, więc raczej nie za bardzo...
J: Jak dorosnę i zostanę kobietą to też sobie będę malować!

Tak więc nom... Do następnego!

(Jeszcze z grudnia, Świdnicka, widok na rynek. Robione kostką brukową.)


(Z wczoraj. Zima. Sześć/osiem na plusie.)


Pe eN.

wtorek, 6 stycznia 2015

Jestem Jeden, nazywam się Dwa.

   Cóż to może znaczyć? Tylko Jasiek wie. Dziecko Starsze mówi w zrozumiałym języku od dobrego roku, ale rozwój mowy ciągle postępuje. Aktualnie wszedł w kolejny etap rozwoju mowy i zabawy nią. Teraz wymyśla różne swoje słowa oraz tworzy niezwykłe kombinacje i zlepki wyrazów, niby brzmiące sensownie ale z sensem mające niewiele wspólnego. Żałuję, ale w związku z uszkodzeniem mojej telefono-zabaweczki nie zapisuje sobie jego tworów, a niestety mało pamiętam. W tej chwili, poza tytułowym, nic mi więcej nie przychodzi do głowy. Jest jednak światełko w tunelu i może już w tym miesiącu sytuacja się zmieni (zacznę zapisywać)...



(Grzyb na Rynku. Chłopcy w grzybie. Cuda na Jarmarku.

   Z innych ciekawostek, koronnym argumentem dla Janka w otrzymaniu tego co by chciał jest "alejalubię". Tak po prostu. "Nie mamy żelków w domu. Ale ja lubię! Wiem kochanie, niestety nie mamy, ale nawet jak by były to zaraz będzie obiad i tak byś nie dostał... ALE JA LUBIĘ!!!" Itd. W ostatnim wpisie Mady było o twórczościach malarskich Janka, wiele więcej nie dodam - kolorowe (albo i nie) chmury to główny twór. Teraz pojawiają się postacie, czasem również pojedyncze litery lub cyfry. Tzn coś mu się maźnie na kształt V lub 1. Zawsze to zauważa i zawsze jest bardzo z tego dumny. My też. Parę tygodni temu Mada policzyła mu po hiszpańsku do dziecięciu. Aktualnie nauczył się do dwudziestu kilku. Po polsku bez zająknięcia do 40, a jak mu się parę razy podpowie to do setki poleci. Setki też zna, choć z kolejnością liczenia to jeszcze trochę. Z angielskimi to też Magda pisała - potrafi sobie przełożyć z polskiego na anielski do stu. Taka sytuacja...


(Trochę rozrywki między Świętami.)


   Franek zaczyna gadać. Oczywiście jest to zabawa w mowę, więc na zadane pytania mówi jak tłumacz Maharadży z Kabulu (Hydrozagadka - kto nie zna to polecam). Kiwa przy tym głową, gestykuluję, zabawa pełną gębą. Odpowiada rzeczowo Tak lub Nie na pytania i dość dobrze wie czego chce. Jak się naje, to kręci głową, że nie chce. Jak się pytam czy już, to kiwa głową na zgodę, strzelimy sobie po uprzejmym ukłonie i fru z fotelika. Kulturalny młody człowiek. Lubi się dzielić zabawkami i jedzeniem. Mamy teraz problem z psem. Proszę sobie połączyć fakty. Fran zaczął nieco lepiej sypiać, teraz budzi się raczej po 7 i dalej ma jedną drzemkę w dzień, nieco krótszą i nieco później. Chłopak robi się wyższy niż szerszy i jest to dobrze widoczne. Bardzo lubi książki i bajki wieczorami (zupełnie jak brat), nic więc dziwnego, że rozpoznaje cyfry i litery. Sporo z nich powtarza w sposób zrozumiały. Niestety po angielsku.


(Zima we Wrocławiu.)


   My już mentalnie na rozdrożu. Jeszcze miesiąc z małą górką i kolejna przeprowadzka. Boję się liczyć która. Nie wiadomo jeszcze jak nam to wyjdzie bo nie wiadomo ile Mada dostanie urlopu i tak dalej. Wiele niewiadomych. Ale jedno wiadomo - w dobrą stronę.


(Underworld.)


   Idę robić chłopakom płatki. Wszystkiego najlepszego w Trzech Króli od Trzech Króli i Naszej Królowej. Ha!
 
Do następnego,

pe en.