czwartek, 20 listopada 2014

Luli.

   Dziś jubileuszowy odcinek - 39. Od ostatniego 'typowego' wpisu nieco minęło. W tak, wydawało by się, krótkim czasie  nastąpiło jednak wiele zmian. Od wyglądu chłopców po ich rozwój własny i społeczny. Najwięcej zmian (co raczej nie powinno dziwić) dotyczy Franka. Gdyby nie to, że jest drugi, pewnie bym opiewał jego rozwój i zmiany w wielu postach rozsypanych na niewielkiej przestrzeni czasu, a tak... jeden skomasowany wpis musi wystarczyć.  


W końcu Wszystkich Świętych to czas radości...

   Kilka słów o Janku. Gada, mówi, głosu używa, wymyśla słowa. Wszystko co się z tym wiąże. Nawet dziś z rana wymyślił ciekawą nazwę dla długopisu - rysapis. Lub coś podobnego. Pamięć niestety mi szwankuje. Oprócz słów, tworzy litery i cyfry. Z czego tworzy? z czego się da. Na przykład dziś rano Fran bawił się dominem. Janek jak już wstał (wstaje zwykle godzinę lub dwie później od Młodszego) wziął dwa klocki i podchodzi do mnie i pokazuje - To jest literka T (tworząc jej kształt z klocków), a to I, a to V, a to L. Później znalazł opaskę na spodnie do roweru, tę co się zwija w trąbkę i tworzył z niej 9, 6, literkę J oraz ósemkę. To jest chyba kreatywność, ale co ja tam wiem...


Rozmarzony Jaś. Postacie w tle będą miały kontynuację...

   Odkrywa też swoje uczucia. W czasie ostatniego pobytu dziadków, po raz kolejny widać było jak bardzo mu ich brakuje, szczególnie Babci. W związku z potrzebą wyrażania emocji z tym związanych, już po ich wyjeździe opowiadał nam co lubi. Tu powstawały ciekawe zlepki - Lubię Ciebie, Babcie, Mamę, Frania i materac (spaliśmy z Magdą na dmuchanym materacu, a Janek na nim czasem skakał)! - Niedawno przyszło dwóch facetów sprawdzać szczelność instalacji gazowej. Gdy wchodzili wyrzuci coś takiego - O, jakich dwóch Panów przyszło! - Gdy wychodzili zaczął się, w typowy dla siebie sposób, denerwować (kto widział ten wie) i powiedział - Nie lubię! - domyślając się co będzie dalej szybko zamknąłem drzwi za nimi i się pytam czego nie lubi, na co on - Nie lubię ludzi! Taaak. Nie powiem aby to uczucie nie było mi bliskie. Magda mówiła mi później, że mniej więcej to samo powiedział, gdy pytała się czemu nie chce do kościoła.



Babci Przylepa na drugim planie.


   Nieco o Franiu. Chłopak odrósł od ziemi, sprawnie chodzi, ba! nawet biega. Jest wszędzie. Wchodzi na krzesła, stoły, łóżko. Kiedy się da to zeskakuje, co ludzi o słabych nerwach może przyprawić o przedwczesną siwiznę.



Selfie z Dziadkiem. Tak a propos siwych osób. Wybacz Mirku.

   Powiedzieć, że mówi to znaczne nadużycie, ale słowo porozumiewa jest jak najbardziej na miejscu. Odpowiada Taaa (lub Daaa), jeśli się z czymś zgadza. Mówi hauuu na wszelkie zwierzęta. Gada po swojemu jak coś opowiada lub robi czy czyta. Ponieważ tak, czyta. Dość często zdarza się, że bierze sobie książeczkę i przegląda strony i obrazki. Sam bez naszych podpowiedzi zaczął na widok karetki lub policji mówić ijojo. Bardzo charakterystyczne. Oraz, co chyba najważniejsze mówi jedno słowo. Kołko. Jak widzi kształt okrągły, czy to pokrywka czy klocek to mówi kołko. Bardzo wyraźnie i dokładnie. Dziwne i ciekawe. Kryje się za tym krótka historia. Babcia ma swoje ulubione spodnie w których chodzi po domu (przynajmniej gdy jest u nas), są one w takie kręgi, kółka właśnie. Fran do niej podchodził i pukał palcem w nie, a Babcia mówiła, że to są kółka. Od od O prze K dotarł do mówienia kołko. Super. Ogólnie jest dzieckiem kochanym, ale bardzo charakternym. Jeśli coś mu nie pasuje, to wyje jak opętany, a głos, trzeba przyznać, ma. Oj ma. Że jeszcze Pomoc Społeczna do nas nie wpadła 'na kawę'...


Witajcie cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem...


Mada z Jankiem była na marszu 11.11. Ratownik Jan na miejsce mknie.

   Czyli to już wszystko. Dziękuję za uwagę, mam nadzieję, że się podoba, a jak nie, to cóż. To nie.

Pozdrawiam!

   Ah, luli... no tak. Luli to Janka słowo klucz. Nikt nie wie co ono oznacza. Jest stosowane do wszystkiego i jest bardzo zabawne. Janek wie, że tego nie rozumiemy i bardzo go to bawi. Zresztą, dość często robi coś specjalnie źle, aby zobaczyć naszą reakcję i tylko po to aby się pośmiać. Zdecydowanie ma poczucie humoru.


Buzi buzi. 123


Do następnego, pap!

Pe eN. 
 

wtorek, 28 października 2014

Praca, dom i co z tego wynika.

   Z miejsca przepraszam moich 'stałych' czytelników. Dziś nie będzie, ani o Chłopakach, ani o Nas. Przynajmniej nie bezpośrednio. Dziś wpis specjalny.
   Sporo słyszę historii o życiu 'świeżo upieczonych rodziców'. Jak bardzo bytowanie zmieniło się pod wpływem pojawienia się dziecka. Jak bardzo nowy człowiek przesunął punt ciężkości, sensu i celowości istnienia pary jaką kiedyś byli. Jak bardzo. Można by tak długo. Ale ja nie o tym. Nie bezpośrednio.
   Chcę dziś napisać o podziale który się pojawia gdy dwoje ludzi podejmuje decyzje o dalszej opiece na dzieckiem po skończonym urlopie macierzyńskim. Być może tym wpisem rozwieję czyjeś obawy lub tylko ich dodam. Tego przewidzieć nie mogę ale i też nic mnie to nie obchodzi. Sami odpowiadacie za to co czytacie, trzeba było takiego badziewia nie tykać. W tym miejscu początkujący lub przyszli rodzice mogą się jeszcze wycofać...
 
   Rodzice malucha podejmują decyzje o sposobie opieki nad nim w zależności od osobistych możliwości, chęci lub predyspozycji. Jest tego wiele i nie mam zamiaru bawić się w wymienianie. Ten wpis poświęcony jest jednej tylko opcji. Jeden z rodziców zostaje w domu na miesiące / lata, a drugi zarabia na chleb, pieluchy oraz wszystko inne. Dosłownie.
   Na początek omówmy problem osoby pracującej za pieniądze. Małe dziecko budzi się w nocy. Fakt, zdarza się. Do dziecka należy pójść, nosić, karmić czy przewinąć. No cuda. Istotne dla sprawy jednak jest, że nie ma się ciągłości w spaniu. No chyba, że twoja druga połówka zajmie się dzieckiem... Musisz wstać rano, przygotować się, czyli umyć, zjeść / zrobić śniadanie, może wyjść z psem, a może coś innego. Jesteś zabiegany/a. Masz przed sobą trudny dzień, musisz do pracy dojechać. Może masz w pracy wnerwiającego szefa, może wnerwiającego klienta. Może jest ktoś kto cię urwia samą tylko gębą.  Może masz całą masę pracy, której ani nie ogarniesz ani nie przerobisz, a jednak świadomość bycia w ciągłym 'niewyrobieniu' wpływa negatywnie na twoje samopoczucie. Może masz nadgodziny. Może nie lubisz tej pracy. Niezależnie od wszystkich powyższych 'może', praca to praca, nie przyjemność. Dostajesz za to kasę, a ta kasa pozwala żyć nie tylko tobie, ale też osobom w domu. Czyli jesteś ważny. Może nawet ważniejszy niż te twoje utrzymanki, bo to TY zarabiasz na te ich domowe zabawy, to TY robisz ważne rzeczy w prawdziwym świecie. I to tobie płacą, a jak! Skoro ty zarabiasz to oczekujesz, że oni będą się słuchać, będą podporządkowani. A może... Może wystarczy tylko to, że uważasz pieniądze za na tyle ważny element waszego życia, że podporządkowujesz wartości ustawiając zarabianie pieniędzy na pierwszym miejscu? Może ogólnie pomagasz jak bywasz w domu. Czasem na spacer z dzieckiem, jakieś przewijanie... Ale do cholery! Jesteś po pracy więc do uja chcesz sobie (jak na głowę rodziny przystało) odpocząć, bo w końcu jutro znów musisz zarabiać, więc czasu dla rodziny masz jak na lekarstwo. Jeśli jesteś taką osobą, zapewne myślisz sobie: "Ale pitoli ten uj wie kto. Co on, życia nie zna? Kamieniami dzieci karmi i w worki lniane ubiera? Pewnie jeszcze siedzi z dziećmi cały czas jak jest w domu, co?!". Nie, nie i... Nie.
   Tu zrobię mały antrakt. To nie tak, że każdy "pracujący" tak ma. Jest to tylko jedna ze zgubnych ścieżek. Sądzę, najbardziej klasyczna. Co gorsza, systematycznie wpajana nam przez rodziców. Szczególnie chłopcom. Ale nie tylko. Koniec przerwy.
   Istotną sprawą jest też, co pracujący myślą o osobach będących w domu. Tu to dopiero zaczyna się kosmos. Zasadniczo wiele osób sądzi, że siedzenie w domu to generalny luz. Robisz co chcesz, dzieciaki się same bawią albo po prostu leżą i gaworzą. Czasem sobie coś sprzątniesz lub ugotujesz. Co za problem? Jak jesteś ciągle w domu to dla rozrywki można coś sprzątnąć i ugotować. Bardzo też mi się 'podoba', gdy 'pracusie' czepiają się 'leni': "Jak ty dzieci wychowałaś/łeś! Nic się nie słuchają i pyskate są! To ja całymi dniami żyły sobie wypruwam aby was utrzymać, a ty nawet głupiego bachora wychować nie umiesz / ugotować nie potrafisz / tylko syf w tym domu!" Bomba.
   Ale poleciałem po stereotypach! Mam jednak obawę, że w tym co wyżej, każdy znajdzie 'coś dla siebie'. Coś z czym choć trochę się identyfikuje, co wzbudza jego (osoby) irytację i poczucie niesprawiedliwość w sposobie prezentacji. I dobrze!

 Czas na tego co w domu. Każdy kto dotrwał to tego momentu tekstu, widzi jak bardzo jest on tendencyjny. Można oczywiście przewidzieć co napiszę dalej. Sądzę jednak, że niektórzy 'pracusie' mogą się zdziwić niektórymi z niżej objawionych prawd. Ostatecznych!
  Wstajesz w nocy. Jeśli jesteś osobą karmiącą to jest to właściwie pewne. Noc w noc, od dwóch do i ośmiu razy musisz się przebudzić i pójść / wyjąć cyca / zagrzać butelkę. Polulać, poprawić smoczek, przykryć lub nawet zmienić pościel. Każdy kto rozważa czy to aby na pewno jest męczące, proponuję taką grę - zabawę. Nastawicie sobie budzik aby wybudzał was co dwie godziny co noc. Budzik zostawicie w innym pokoju. I tak cały czas. Aż będziecie mieli dość. Dopiero wtedy róbcie tak jeszcze przez miesiąc. Jestem ciekaw opinii 'śmiałków'. Żartuje, nie jestem ciekaw.
   Sceptycy tego co napisałem powyżej mogą napisać - ale taki co w domu może sobie pospać później. Później... Czyli kiedy? W nocy? Bo w dzień, moi drodzy sceptycy, dziecko nie sypia! Oczywiście przesadzam, sypia. Ale na przykład pół godziny. Z czego aby to pół godziny przespało należy je zachęcać przez dwie. Dajmy jednak temu chwilowo spokój, nie ma tu akurat jednej prawdy i mogą być tacy co się będą szczegółów czepiali. Mówmy o konkretach. W czasie gdy dziecko śpi, rodzic ma w końcu szansę aby coś zrobić w domu. Czemu nie z dzieckiem? Proszę sceptyka, czy sceptyk kiedyś zajmował się przez dzień bez przerwy rocznym dzieckiem (z dość sporymi odchyłami wiekowymi)? Czy wie Pan Sceptyk, żeby takie dziecko nie wyło, marudziło, nie umarło z głodu, odparzeń pieluchowych, nie zabiło się drzwiami, szafką, klapą od kibla (lub z kibla nie piło ani nie jadło kostki) oraz kilka setek innych, należy takim dzieckiem się nieustannie zajmować lub mieć na oku? Jestem nieudolnym panem domu, więc mi w praktyce zdarza się zrobić coś na obiad, nastawić pranie lub ogarnąć (przez szacunek dla zawodu nie nazwę tego sprzątaniem). I to jest maks. I nie zawsze się da. Nie jednego dnia. Czasem dzieci po prostu marudzą bardziej i nie odklejają się od ciebie na krok. Wtedy jedyne co dasz radę zrobić to jedzenie dla nich. Czasem...
   Czy to dało obraz tego, że w domu z dzieckiem jest co robić? Jedziemy dalej. W DOMU. Osoba co w domu, budzi się w domu, je w domu, zajmuje się w domu, śpi w domu. Nie ma drogi do pracy. nie ma przerwy, nie kończsz pracy o 17ej. Tak a' propos przerwy. Kto z was - sceptyków, robił kupę gdy ktoś przy was stoi i patrzy w oczy i pyta co robisz lub zagląda między nogi i sprawdza czy 'piękną kupę' zrobiłeś? Nie masz prywatności. Jak jeszcze dzieci mówią to ciągle się pytają: a co to? a po co? a dlaczego? a co to? a po co? a dlaczego? Jesteś specjalistą od domu. Ludzie do ciebie nie dzwonią, bo jak twierdzą nie chcą przeszkadzać. W rzeczywistości jesteś dla nich nudny (chyba, że mają dzieci i też siedzą w domu..), gadasz tylko o tych dzieciach jak byś nie znał innych historii. Bo nie znasz. Cały świat w jakim się obracasz to dom i dzieci. Wypuszczenie żony / męża raz na kwartał nie uczyni go odnowionym i gotowym na kolejny, szczęśliwej idylli z dzieciaczkami.
   To jest ciężka psychicznie i fizycznie praca o nienormowanym czasie, w niebezpiecznych warunkach i z wielką odpowiedzialnością.

   Konkluzja. Drodzy zwolennicy i sceptycy. Każda czynność z wyżej wymienionych jest trudna. Praca zawodowa jest męcząca, praca w domu z dziećmi również. Podjęliście się tych zadań z własnej woli (przynajmniej mam taką nadzieję). Rzeczy w tym, aby nie deprecjonować pracy żony / męża w domu. Miło było by pamiętać, że zarówno dom jak i dzieci są waszym wspólnym obowiązkiem i radością. Po pracy należało by (bo inaczej trudno napisać bez mesjanizmów) dzielić się radościami i smutkami waszych latorośli oraz obowiązkami z nimi związanymi.
 
    Nie pisze tego, aby wyładować frustrację lub skrycie wołać o pomoc. Sądzę, że mało jest głosów w tej sprawie i mentalność społeczna w naszym kraju zatrzymała się gdzieś dwadzieścia lat temu. Niektórzy twierdzą, że jest lepiej... Uważam ten temat za ciekawy (pewnie dlatego, że w nim żyję) i postanowiłem to wreszcie uformować w mniej więcej całość.

Drogi czytelniku, jeśli dotarłem do tego miejsca, serdeczni dziękuję za uwagę, liczę na szczere komentarza (jak zwykle).

Do następnego, Pe eN.

Na koniec jakieś 'randumowe' fotki z ostatniego okresu.
 

Ale wynik! Dobry jesteś brat!



Ja pierwszy! Nie, ja pierwszy!







Kubuś z Prosiaczkiem ;p

I jeszcze raz - pap!

piątek, 10 października 2014

Garnki - zabawka dla...?

   Ten post jest tylko po to, aby było cokolwiek. Zwyczajnie szkoda, że tak rzadko zapisuje codzienne sytuacje, jest ich mnóstwo. I całe mnóstwo przepada w czeluściach codzienności. Nie mam siły i czasu, więc wrzucę niezbyt szczegółowy opis dzisiejszego poranka.
   Fran obudził się po 5. Budził się też kilka razy w ciągu nocy. Nie zawsze tak jest, dla mnie każda chwila snu w nocy jest na wagę szafranu, i każde rozbijanie na drobne odbija się bezpośrednio w moich siłach, humorze, a przede wszystkim w odporności na codzienność czyli cierpliwości. Niestety.
   Fan więc sobie harcował od rana, a ja musiałem mu złapać siuśki na badania. Zdjąłem mu pieluchę, wsadziłem między nogi pojemnik na siuśki i czekam oglądając internet. Siedzę z nim 20, 30 minut i nic... Wypił dwa bidony, ruszony trzeci a ten jak zaklęty, sikać nie chce. W międzyczasie obudził się Janek i woła o nocnik. No to ja z Frankiem w jednym ręku (waży już z 13 kilko), trzymając pojemnik dalej między jego nogami w drugiej, idę do Starszego. Pomijając szczegóły, chodzę po domu z Frankiem i pojemnikiem i szukam skarpet domowych Janka, postanowiłem sprawdzić za suszarką i potrzebowałem ręki aby ją odsunąć. Tak, zgadza się, dokładnie w momencie gdy odłożyłem pojemnik na suszarkę ten bandyta zaczął sikać. Dokładnie w tym momencie! AAAaaaa i trochę udało mi się złapać, zdaje się, że wystarczająco na badanie. No nic, ścieram podłogę, Franek biega goły, Janek biega goły. Jest wesoło.
   Jakiś czas później przygotowuje śniadanie. Franek ma ten piękny okres kiedy już może sporo, a słucha się i rozumie mało. Oczywiście interesuje się psimi miskami i jedzeniem. Widzę, że po raz kolejny podnosi psią miskę, więc ja wściekły gonię go z kuchni po raz enty i w złości kopię miskę pod blat gdzie jej miejsce... i co? Rozlewam praktycznie całą miskę z psią wodą. W kuch mały potop, chłopaki biegają. Jest wesoło.
   Niewiele później (dalej przygotowując śniadanie) zauważam plamę na pupie u Frania. pomyślałem, że usiadł gdzieś na wodzie, ale ostatnio był mocno odparzony na pośladkach po spożyciu odświeżacza do kibla, wiec lepiej uważać. Zabieram go do łazienki, odwijam spodnie, a tu... Przesrana pielucha, bodziak, rzadka kupa nogawką cieknie, generalnie obraz który ścina nogi nie jednemu. No nic, twardy jestem to się nie poddam z byle sraki. Odwijam mu bodziaka co by go jeszcze bardziej nie osmarować, wstawiam do wanny, zaczynam opłukiwać wodą i naglę słyszę dźwięk... Czajnik. Coraz głośniej. Szybko pobiegłem zostawiając Franka w wannie. Wyłączając wodę musiałem jeszcze się zastanowić co zrobić z gotującymi się na ogniu parówkami... Nieważne co z nimi, i tak już są martwe. Wracam do łazienki, Fran uchachany z uchachanym Jankiem bawią się prysznicem. No nic, umyłem go, już che go wyjmować, a tu nagle coś mi mokro w ciapie. Patrzę pod nogi a tu mała powódź po raz kolejny. nie wiem tylko czy to ja nachlapałem myjąc Franka czy oni rozlali za szafkę jak mnie nie było a woda wypłynęła później.. Ale tak szczerze, jakie to ma znaczenie?
   Po wytarciu i przebraniu Franka mogłem osuszyć swoje nogi i zasiąść do śniadania, a to dopiero 8.30...

Wyszło nieco więcej niż się spodziewałem. Na koniec naturalnie zdjęcia i może anegdotka...



"Get in the car! Ther's no time to explain!"



Pierwsze jedzenie lizaka przez Młodszego. 



"Jak jedziesz baranie!"




"Giń drabiniasta poczwaro!"



Franek ma na Janka bardzo dobry wpływ. Janek wcześniej nie odważył się wejść na trampolinę.




   Obiecana anegdotka. 

Janek często wygłasza róże mądrości życiowe, oto dwie z nich: "To nie jest dla chłopców ani dla dziewczynek, to jest dla ludzi." - o dopiero co odlanych parówkach (tak, zdarza nam się jadać to świństwo).
"Garniki to nie jest zabawka dla chłopców, tylko dla rodziców." - do Franka który nagminnie wyciąga gary z szuflad.

Tyle będzie. Pozdrowienia i oby do szybkiego następnego.

Pe eN.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Dwie Wieże.

   Jestem... Jaki? Heh, nieważne. Do rzeczy. Franek biega jak stary. Wsiada sam na czerwony plastikowy rowerek (może kiedyś zrobię zdjęcia to wrzucę) i nawet tak trochę się nogami odpycha. Co prawda zejść sam to już nie zejdzie. Może lepiej powiedzieć, że zejdzie, ale bardzo awaryjnie. Jak to Franek. To sobie na głowie guza zrobi, to czoło rozetnie, taki gościu. Jasiek kontynuuje rozwój mowy i wiedzy. Na przykład czasem mówi, że czegoś nie słyszy lub że się czegoś boi. Sam wymyślił sobie grę, polegającą na tym aby odgadł pierwszą literę ze słowa. Wygląda to mniej więcej tak:

Jaś: Jest na literę, na literę, na literę, na literę, na literę............ Na literę SAMOCHÓD!
Ja: Yhymmm, samochód, własnie, na jaką literę jest samochód? Samochód... sssssamochód.... SSSamochód...
Jaś: K!
Ja: Janek, K nawet nie ma w tym wyrazie...posłuchaj dobrze... S amochód..
Jaś: S!
Ja: Super kochanie!
Jaś: Jest na literę, na literę (itd...)

   Co ciekawe, dość często odgaduje za pierwszym razem i bez błędów, ale czasem i po kilka literek strzela i nic.

   Generalnie fajnie z nich chłopaki. Jakoś nie mam dziś formy... Pora na zdjęcia i może na koniec jakieś anegdotki.


Wieża nr. 1, Mordor i te sprawy.



Wieża nr. 2, Mordor ciąg dalszy...

      Wesołe anegdotki. 

   Kiedyś jedliśmy parówki na śniadanie, po przegotowaniu ich wyłożyłem je na deskę aby je pokroić dla młodych. Wiadomo, przed chwilą się gotowały więc mocno parowały. Janek jak je zobaczył to powiedział. - To nie jest dla chłopców, ani dla dziewczynek! To jest dla ludzi! - ciekawymi ścieżkami podąża myśl dziecięca.

   Niby mam jeszcze kilka, ale może zostawię na kiedy indziej. W ogóle mi się nie klei. Na koniec Sianio i jego opinia. Dobranoc, pozdrawiam.


Wow, brawo, no normalnie ROLF... Ale to już koniec, prawda?

Pe eN.

środa, 6 sierpnia 2014

Dwóch z Komórki i Wizja Przyszłości

   Zgodnie z prawem bezprawia, zacznę od końca - miałem wizję przyszłości. I to wcale nie takiej za dwa czy za sto lat, nie... Ale więcej o tym na koniec.
   Ponieważ często zdarza się, że jestem z Nimi dwoma sam, mam okazję uczynić jakieś zdjęcia lub filmiki. Niestety, nie korzystam z tej szansy nazbyt często. A to, że nie mam pamięci do tegoż, a to, że nie mam pod ręką aparatu lub gdy po niego sięgam chwila przemija. Życie. Czasem jednak uda się coś uczynić komóreczką. Komóreczka - niedoskonałeczka (fajnie słowo?), zdjęcia robi słabe. Ale są. Ten wpis usłany jest właśnie takimi cudeńkami. Zapraszam.

   Podstawowym zajęciem w letnie dni z dziećmi w mieście, jest odwiedzanie placów zabaw. Mamy taki jeden, nie daleko. Ma wszystko czego dzieciom potrzeba. Tylko się magicznie nie zmienia na nowe zabawki co tydzień. Nic nie jest doskonałe.

\
Jak widać na załączonym obrazku, obaj się huśtają bez obstawy (ciągłej). Czasem wydaje mi się, że Fran nauczy się huśtać szybciej niż Janek. Czas pokaże. 



"Teraz brejdak! Ja lecę odpalać, a Ty kręć! KRĘĆ!!!"


Fran The Strongman. Sam tak robi, sam tak lubi. Co więcej, sam też wraca nogami na podest. Jeszcze ani razu z tej pozycji nie spadł. Jest to wersja oficjalna.


Bujanie po dzielni. "Jestem z bratem na boisku, obczajamy tutaj wszystko, każdy się tu na nas paczy, bo nie może być innaczej. Ja w czerwonym, on w zielonym, kaptur mamy wypasiony. Tera lece do mej bryki, nara wszystkie naturszczyki. Joł!"



To tak bardziej po to, aby ogół nie myślał, ze w tym Wrocławiu to tylko 'skajtałery' mają.

   Na koniec obiecana Wizja Przyszłości. Kiedyś, w drodze do Zoo, w tramwaju, zobaczyłem obwieszczenie które w sposób ponad naturalny znalazło się mikrą chwilę w naszym czasie. Szczęśliwie udało mi się uwiecznić ten moment, dzielę się więc z Wami tym odkryciem. Wiem tylko, że przyszłość jest niestety równie mroczna co teraźniejszość... The truth is out there!


Pozdrawiam Mistrzów z Gminy Wrocław, oraz innych którzy przyczynili się do powstania powyższego.

   Zwyczajowo liczę na komcie i pozdrawiam!

Narq! Pe eN.

 

piątek, 1 sierpnia 2014

Środek.

   Wakacji. Dotychczas nie mieliśmy za wiele atrakcji, aż do tego tygodnia. W drodze do Gór Stołowych odwiedził nas mój brat z żoną i Alą, ich jedynym dzieckiem. Ala jest kilka miesięcy starsza od Janka (ten sam rocznik), ale już rok chodzi do przedszkola. Jest bardzo podobna do Franka (czy też on do niej), albo można powiedzieć, że widać w naszych dzieciach wspólne geny.
  Te kilka dniu upłynęło szybko i ciekawie. Zawsze tak jest, gdy przyjeżdża ktoś kto Wrocław mało zna, a chce sporo zobaczyć. Po raz kolejny nie mamy za wiele zdjęć, Adam jak wróci z urlopu to ma przesłać swoje. Robił ich sporo.
  Dzieciaki we trójkę najczęściej fajnie się bawiły razem. Widać jednak w dalszym ciągu różnice w zabawach i oczekiwaniach dziecięcych co do rozrywek. Sądzę, że jeszcze z rok i będą się dogadywać znakomicie. Teraz musi wystarczyć, że Janek biegał za Alą i powtarzał wszystko co ona robiła (czy też raczej starał się powtarzać), a Fran... Cóż, jakiś był mało skory do wspólnych zabaw. Ale też często biegał razem ze starszym rodzeństwem.



Ten świat jest taki... przytłaczający!


   Byliśmy razem w kilku miejscach; Zoo, Parku Wodnym, Rynku Wrocławskim oraz odbyliśmy sporo spacerów. Między innymi byliśmy na tarasie widokowym Sky Tower'a.



Jatki. Jedno z lepszych ujęć. 

   Przyjazd ich był dobry pod wieloma względami. Między innymi porozmawiałem nieco z Adamem na pewne tematy prywatne. Naprawdę dobrze jest czasem porozmawiać i za to Ci bracie jeszcze raz dziękuję.

   Na koniec to co tygryski lubią najbardziej; anegdotki!

Byliśmy na spacerze, nie pamiętam gdzie. Mocne słońce, ale w cieniu drzew. W pewnej chwili Janek patrzy na mnie i nieco skonsternowany mówi.
- Coś masz na ręku... Masz na ręku słońce!

Inną razą byłem z oboma na placu zabaw. Fran ćwiczy chodzenie gdzie, jak i kiedy może. Bawili się przy bramce na plac, Janek otwierał bramkę i obaj szli kawałek i wracali. Za którymś już raze m Franek wyszedł sam i zamknął za sobą furtkę, na co Janek:
- Flaniu, nie zostawiaj mnie samego!


   No to by było na tyle dziś. Pozdrawiam, zachęcam do udzielania się.

Narq!

Pe eN. 

piątek, 25 lipca 2014

July End.

   Brzmi jak dobra nazwa dla norki Hobbita. Taaa.. nie mam dużo czasu, chłopaki bawią się klockami i to raczej nie potrwa wiecznie więc do rzeczy.
   Mada w pracy, ja w domu z chłopakami. Wyszło nam wiele spraw zdrowotnych ostatnio, więc i wiele badań do wykonania i wyników do odebrania. A wszystko transportem miejskim z nim dwoma. Mógłbym napisać kilka postów tylko o naszych wyprawach, ale po pierwsze kto by to czytał, a po drugie nie mam tyle czasu. Wystarczy powiedzieć, że było baaardzo ciężko. I ciekawie za razem. Już nieco schudłem, więc złośliwi powiedzą, ze taka sytuacja może mi wyjść tylko na dobre. Pewnie mają rację...
   Finalnie okazuje się, że nikt z nas już salmonelli nie ma ani nie nosi. Frania nerka, choć jedna, jest w pełni sprawna. Ja wróciłem do starania o swoje zdrowie. Dłuższy temat, może na inny raz.
  Kilka fotek z tego okresu. Nie ma ich wiele, ale co to za różnica skoro i tak wrzucę kilka...

(Janek biegał za piłką po trawie na bosaka. Nie mógł się przemóc, dopóki Fran pierwszy nie wszedł. Nie jest to pierwsza rzecz którą robi po obserwacji Frania...)

(Linie lotnicze "Father Air", to nic, że odlot i przylot w to samo miejsce. W sumie oby wylot i przylot był w to samo miejsce...)

(Kto nie widział niech zobaczy. Fran stoi, co więcej chodzi już sam całkiem ładnie, a tu pierwszy raz na trawie.)

(Pomimo, że dalej bywają przepychanki, to potrafią się najczęściej bardzo fajnie bawić. Jak widać.)

(Trąba.) 

(Jasia radość z oglądania bajek. Taak, ten chłopak wie jak się dobrze bawić.)

  Na koniec anegdotka z przed chwili: Jesteśmy po śniadaniu, Janek jeszcze siedzi przy stole i bawi się resorakami. Niech się bawi. Po chwili widzę, że zakrywa oczy i się lekko buja jak by zasypiał. Podchodzę i pytam: 
- Jane, co robisz? 
- ... 
- Jaś, co robisz? 
- ... Bawie się... 
- W co się bawisz? - Widzę, że trzyma w dłoniach którymi zasłania oczy, samochody.
- Bawię się samochodami i śpię.

   Ot dzieci. Do następnego. Może szybciej się uda coś napisać.

Czymcie się.

Pe eN.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Ciekawe Czasy.

   Są tacy co marzą o tym aby się coś działo. Ci mądrzejsi wiedzą, że przekleństwo "obyś żył w ciekawych czasach" należy do najgorszych jakie można komuś życzyć. Gorsze niż cygańskie klątwy. Dla nas od niedawna nastał właśnie taki 'ciekawy czas'. Szpitale, uszkodzenia, zniszczenia, choroby wszelakie. Za każdym razem myślimy sobie, że może to już ostanie, może teraz będzie tylko lepiej. Może. Właśnie.
   Z pewnych przyczyn, które za chwilę wyłuszczę, nie mam za wiele czasu. Dlatego postaram się skomasować ogrom tematu w kilku prostych zadach.

   O problemach Frankowych z bakteriami, szpitalem i językiem zapewne większość była opisana tu lub u Mady. Oprócz tego zaczęły się dziać inne niesympatyczne rzeczy; zepsuł nam się wózek - spacerówka, w samochodzie wydech, ktoś nam zabrudził wózek Frania na klatce oraz kilka innych drobniejszych ale upierdliwych spraw. Dużo gorsze i trudniejsze rzeczy dopiero miały nadejść.
   Janek gdzieś jakoś złapał salmonellę. Tydzień w szpitalu, gorączki, kupki, co doba wymiana z Madą na szpitalnej polówce, a to wszystko (szczęśliwie i pechowo zarazem) w okresie przyjazdu dziadów. Dobę po powrocie do domu Janek jakiś niewyraźny, znów zwrócił, a w nocy dostał takich torsji, że w jego wymiotach był cały pokój z firanką, dywanem i (całe szczęście tylko jego) łóżeczkiem włącznie. Szczęśliwie (o ile można tak to określić) to nie był nawrót SS*, ale niestrawiona żurawina. Tragos i komedia w jednym. Ale to nie wszystko.
   Dwa dni po tym, oboje nas (mnie i Made) zaczęły boleć brzuchy. Zacząłem słabnąć z godziny na godzinę, Made też powoli kładło, a na domiar złego Franek dostał laksy. Padł na nas blady strach. A jeśli to SS? A my sami we Wro, kto się zajmie dziećmi i generalnie co dalej? Mada jednak zadzwoniła po wsparcie Kawalerii z Lublina, czyli Ciocia Basia i Babcia Zosia. Przybyły następnego dnia, lotnym pociągiem bezpośrednim (jedyne 8h). Szczęśliwie okazało się, że mi, po baaaardzo trudnym wieczorze i nocy, zaczęło się robić lepiej. Mada natomiast bohatersko trzymała się z "tylko" z bolącym brzuchem, a Frankowi w ogóle przeszło bez echa (po podaniu znacznych ilości probiotyków). Czyli grypa jelitowa, nie SS. Siostry dzielnie zaczęły pomagać, wszystko wracało do normy (poniżej zdjęcia ze spacerów wycieczkowych). Ale to nie wszystko...
   Po trzech dniach od przyjazdu grypa dopadła ciocię Basię, następnego dnia Zosię. Przez to siostry musiały zostać kilka dni dłużej i niestety przejść złośliwe przypadłości. Po kilku dniach wszyscy czuli się już lepiej i Kawaleria  mogła wrócić pociągiem zwrotnym. Nastał spokój.

  Opowieść jednak nie była by kompletna bez słusznej puenty. Od dziś jestem sam z chłopakami, Mada wróciła do pracy. Dostałem jednak niedawno sms, że dział do którego wróciła będzie przenoszony do innego kraju i nie ma pewności co będzie dalej... Tak... Więc...

  Ciekawe czasy nadeszły.

Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z ostatniego okresu.

(Po klatką. Przepraszam, bramą - tak się mówi we Wrocławiu. Ciekawostka; wiecie, że tutaj to bramy mają numery, a nie bloki?)

(Prawie jak Beatles'i.)

(Spacerki po okolicy.)

 (Franciszek "Jedna skarpeta" N. Może kiedyś więcej o tym.)

(Janek też chciał aby zrobić mu zdjęcie nogi.)

(Ostrów Tumski, Most Tumski. Kłódki.) 

(W tym miejscu, pragnę serdecznie podziękować obu widocznym na zdjęciu Paniom - za błyskawiczną reakcję i szczerą chęć pomocy, oraz za ciepło, sympatie i wychodzenie z psem! Dziękujemy!!!)

(W ramach wycieczek, Mada z Basią były na 'tarasie widokowym' SkyTower'a. Widok w kierunku centrum.)


Zwyczajowo zapraszam do dzielenia się swoją zdolnością pisania na klawiaturze.

Czymcie się.
Pe eN.


* - Salmonella Shigella - SS - skrót powszechnie stosowany medycznie. Serio.

sobota, 14 czerwca 2014

Podwójna.

   Okazja. Po pierwsze; nasz Kochany Franciszek Antoni wczoraj skończył ROK. To już rok...
   To absolutny truizm - czas płynie. Czasem powoli i szeroko, czasem wąsko i zrywnie, ale zawsze nieubłaganie. Chłopak jeszcze nie chodzi sam, nie czuje się pewnie. Dużo spaceruje wzdłuż mebli, często stoi sam bez trzymania, patrząc na coś lub pijąc. Więc to raczej lada chwila.



   Jest i druga okazja, mój blog ma ponad 2000 wejść. Dziękuję wszystkim czytelnikom z Polski, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Niemiec, Ukrainy, Wielkiej Brytanii, Holandii, Hiszpanii, Serbii i Francji. Serdeczne pozdrowienia!



No, czymcie się!

Pe eN.

piątek, 13 czerwca 2014

Jasio i Franio w CYFROLANDII - Magda En

   Stało się! Ukończyliśmy dzieło, które w pocie czoła powstawało od wielu miesięcy! Żartuję, coś około miesiąca i to musieliśmy się mocno motywować bo czasem praca stawała na wiele dni. Czym jest, o co chodzi, z czym to się je? Kilka słów o Cyfrolandii.
   Magda któregoś ciemnego wieczora wpadła na pomysł. Chciała zrobić coś dla chłopaków, jakąś książeczkę, ale tak od początku - samemu wymyślić tekst, zrobić rysunki, projekt i wydrukować książeczkę! Jakie to proste. Taaa. Pomysł (jak to najczęściej bywa z tego typu ideami) z czasem zanikł i już się wydawało, że rozpłynął w mrokach dziejów. Ale nie tym razem. Magda razu pewnego chwyciła długopis w dłoń i zaczęła tworzyć tekst. Po trzech, czterech dniach powstał wiersz do książeczki. Przed powstaniem rysunków, tekst trafił do obróbki językowej Pana Mirka "Dziadka Od Przecinków" Ka. Ponieważ rysunki musiały być idealne (tak samo jak tekst), Mada zwróciła się do najlepszego znanego sobie rysownika. Czyli mnie. Mam doświadczenie, Mada świadkiem! Po zakupie markera, żel pena i paczki kredek świecowych, zaczęły powstawać rysunki. Powoli. Mozolnie. Piękne i majestatyczne, że sam Da Vinci by się nie powstydził. Reszta poszła już szybciej choć wymagała sporo pracy, ale przy komputerze więc się nie skarżyłem, poza tym Mada sporo mi pomogła.
   Należy nadmienić, że dużo pracy zajęło Madzie wyszukanie odpowiedniego miejsca do wydruku oraz dopilnowanie procesu do końca. Dwa dni temu odebraliśmy gotowy twór. O to i jest. Cyfrolandii drzwi stają otworem. Zapraszam.












   Tak się prezentuje nasza pierwsza książeczka. Są w planach następne i jestem przekonany, że pomimo codzienności uda się i je wykonać.

Jak zwykle zachęcam do komentowania i pozdrawiam.

Czymcie się, Pe eN.