wtorek, 28 października 2014

Praca, dom i co z tego wynika.

   Z miejsca przepraszam moich 'stałych' czytelników. Dziś nie będzie, ani o Chłopakach, ani o Nas. Przynajmniej nie bezpośrednio. Dziś wpis specjalny.
   Sporo słyszę historii o życiu 'świeżo upieczonych rodziców'. Jak bardzo bytowanie zmieniło się pod wpływem pojawienia się dziecka. Jak bardzo nowy człowiek przesunął punt ciężkości, sensu i celowości istnienia pary jaką kiedyś byli. Jak bardzo. Można by tak długo. Ale ja nie o tym. Nie bezpośrednio.
   Chcę dziś napisać o podziale który się pojawia gdy dwoje ludzi podejmuje decyzje o dalszej opiece na dzieckiem po skończonym urlopie macierzyńskim. Być może tym wpisem rozwieję czyjeś obawy lub tylko ich dodam. Tego przewidzieć nie mogę ale i też nic mnie to nie obchodzi. Sami odpowiadacie za to co czytacie, trzeba było takiego badziewia nie tykać. W tym miejscu początkujący lub przyszli rodzice mogą się jeszcze wycofać...
 
   Rodzice malucha podejmują decyzje o sposobie opieki nad nim w zależności od osobistych możliwości, chęci lub predyspozycji. Jest tego wiele i nie mam zamiaru bawić się w wymienianie. Ten wpis poświęcony jest jednej tylko opcji. Jeden z rodziców zostaje w domu na miesiące / lata, a drugi zarabia na chleb, pieluchy oraz wszystko inne. Dosłownie.
   Na początek omówmy problem osoby pracującej za pieniądze. Małe dziecko budzi się w nocy. Fakt, zdarza się. Do dziecka należy pójść, nosić, karmić czy przewinąć. No cuda. Istotne dla sprawy jednak jest, że nie ma się ciągłości w spaniu. No chyba, że twoja druga połówka zajmie się dzieckiem... Musisz wstać rano, przygotować się, czyli umyć, zjeść / zrobić śniadanie, może wyjść z psem, a może coś innego. Jesteś zabiegany/a. Masz przed sobą trudny dzień, musisz do pracy dojechać. Może masz w pracy wnerwiającego szefa, może wnerwiającego klienta. Może jest ktoś kto cię urwia samą tylko gębą.  Może masz całą masę pracy, której ani nie ogarniesz ani nie przerobisz, a jednak świadomość bycia w ciągłym 'niewyrobieniu' wpływa negatywnie na twoje samopoczucie. Może masz nadgodziny. Może nie lubisz tej pracy. Niezależnie od wszystkich powyższych 'może', praca to praca, nie przyjemność. Dostajesz za to kasę, a ta kasa pozwala żyć nie tylko tobie, ale też osobom w domu. Czyli jesteś ważny. Może nawet ważniejszy niż te twoje utrzymanki, bo to TY zarabiasz na te ich domowe zabawy, to TY robisz ważne rzeczy w prawdziwym świecie. I to tobie płacą, a jak! Skoro ty zarabiasz to oczekujesz, że oni będą się słuchać, będą podporządkowani. A może... Może wystarczy tylko to, że uważasz pieniądze za na tyle ważny element waszego życia, że podporządkowujesz wartości ustawiając zarabianie pieniędzy na pierwszym miejscu? Może ogólnie pomagasz jak bywasz w domu. Czasem na spacer z dzieckiem, jakieś przewijanie... Ale do cholery! Jesteś po pracy więc do uja chcesz sobie (jak na głowę rodziny przystało) odpocząć, bo w końcu jutro znów musisz zarabiać, więc czasu dla rodziny masz jak na lekarstwo. Jeśli jesteś taką osobą, zapewne myślisz sobie: "Ale pitoli ten uj wie kto. Co on, życia nie zna? Kamieniami dzieci karmi i w worki lniane ubiera? Pewnie jeszcze siedzi z dziećmi cały czas jak jest w domu, co?!". Nie, nie i... Nie.
   Tu zrobię mały antrakt. To nie tak, że każdy "pracujący" tak ma. Jest to tylko jedna ze zgubnych ścieżek. Sądzę, najbardziej klasyczna. Co gorsza, systematycznie wpajana nam przez rodziców. Szczególnie chłopcom. Ale nie tylko. Koniec przerwy.
   Istotną sprawą jest też, co pracujący myślą o osobach będących w domu. Tu to dopiero zaczyna się kosmos. Zasadniczo wiele osób sądzi, że siedzenie w domu to generalny luz. Robisz co chcesz, dzieciaki się same bawią albo po prostu leżą i gaworzą. Czasem sobie coś sprzątniesz lub ugotujesz. Co za problem? Jak jesteś ciągle w domu to dla rozrywki można coś sprzątnąć i ugotować. Bardzo też mi się 'podoba', gdy 'pracusie' czepiają się 'leni': "Jak ty dzieci wychowałaś/łeś! Nic się nie słuchają i pyskate są! To ja całymi dniami żyły sobie wypruwam aby was utrzymać, a ty nawet głupiego bachora wychować nie umiesz / ugotować nie potrafisz / tylko syf w tym domu!" Bomba.
   Ale poleciałem po stereotypach! Mam jednak obawę, że w tym co wyżej, każdy znajdzie 'coś dla siebie'. Coś z czym choć trochę się identyfikuje, co wzbudza jego (osoby) irytację i poczucie niesprawiedliwość w sposobie prezentacji. I dobrze!

 Czas na tego co w domu. Każdy kto dotrwał to tego momentu tekstu, widzi jak bardzo jest on tendencyjny. Można oczywiście przewidzieć co napiszę dalej. Sądzę jednak, że niektórzy 'pracusie' mogą się zdziwić niektórymi z niżej objawionych prawd. Ostatecznych!
  Wstajesz w nocy. Jeśli jesteś osobą karmiącą to jest to właściwie pewne. Noc w noc, od dwóch do i ośmiu razy musisz się przebudzić i pójść / wyjąć cyca / zagrzać butelkę. Polulać, poprawić smoczek, przykryć lub nawet zmienić pościel. Każdy kto rozważa czy to aby na pewno jest męczące, proponuję taką grę - zabawę. Nastawicie sobie budzik aby wybudzał was co dwie godziny co noc. Budzik zostawicie w innym pokoju. I tak cały czas. Aż będziecie mieli dość. Dopiero wtedy róbcie tak jeszcze przez miesiąc. Jestem ciekaw opinii 'śmiałków'. Żartuje, nie jestem ciekaw.
   Sceptycy tego co napisałem powyżej mogą napisać - ale taki co w domu może sobie pospać później. Później... Czyli kiedy? W nocy? Bo w dzień, moi drodzy sceptycy, dziecko nie sypia! Oczywiście przesadzam, sypia. Ale na przykład pół godziny. Z czego aby to pół godziny przespało należy je zachęcać przez dwie. Dajmy jednak temu chwilowo spokój, nie ma tu akurat jednej prawdy i mogą być tacy co się będą szczegółów czepiali. Mówmy o konkretach. W czasie gdy dziecko śpi, rodzic ma w końcu szansę aby coś zrobić w domu. Czemu nie z dzieckiem? Proszę sceptyka, czy sceptyk kiedyś zajmował się przez dzień bez przerwy rocznym dzieckiem (z dość sporymi odchyłami wiekowymi)? Czy wie Pan Sceptyk, żeby takie dziecko nie wyło, marudziło, nie umarło z głodu, odparzeń pieluchowych, nie zabiło się drzwiami, szafką, klapą od kibla (lub z kibla nie piło ani nie jadło kostki) oraz kilka setek innych, należy takim dzieckiem się nieustannie zajmować lub mieć na oku? Jestem nieudolnym panem domu, więc mi w praktyce zdarza się zrobić coś na obiad, nastawić pranie lub ogarnąć (przez szacunek dla zawodu nie nazwę tego sprzątaniem). I to jest maks. I nie zawsze się da. Nie jednego dnia. Czasem dzieci po prostu marudzą bardziej i nie odklejają się od ciebie na krok. Wtedy jedyne co dasz radę zrobić to jedzenie dla nich. Czasem...
   Czy to dało obraz tego, że w domu z dzieckiem jest co robić? Jedziemy dalej. W DOMU. Osoba co w domu, budzi się w domu, je w domu, zajmuje się w domu, śpi w domu. Nie ma drogi do pracy. nie ma przerwy, nie kończsz pracy o 17ej. Tak a' propos przerwy. Kto z was - sceptyków, robił kupę gdy ktoś przy was stoi i patrzy w oczy i pyta co robisz lub zagląda między nogi i sprawdza czy 'piękną kupę' zrobiłeś? Nie masz prywatności. Jak jeszcze dzieci mówią to ciągle się pytają: a co to? a po co? a dlaczego? a co to? a po co? a dlaczego? Jesteś specjalistą od domu. Ludzie do ciebie nie dzwonią, bo jak twierdzą nie chcą przeszkadzać. W rzeczywistości jesteś dla nich nudny (chyba, że mają dzieci i też siedzą w domu..), gadasz tylko o tych dzieciach jak byś nie znał innych historii. Bo nie znasz. Cały świat w jakim się obracasz to dom i dzieci. Wypuszczenie żony / męża raz na kwartał nie uczyni go odnowionym i gotowym na kolejny, szczęśliwej idylli z dzieciaczkami.
   To jest ciężka psychicznie i fizycznie praca o nienormowanym czasie, w niebezpiecznych warunkach i z wielką odpowiedzialnością.

   Konkluzja. Drodzy zwolennicy i sceptycy. Każda czynność z wyżej wymienionych jest trudna. Praca zawodowa jest męcząca, praca w domu z dziećmi również. Podjęliście się tych zadań z własnej woli (przynajmniej mam taką nadzieję). Rzeczy w tym, aby nie deprecjonować pracy żony / męża w domu. Miło było by pamiętać, że zarówno dom jak i dzieci są waszym wspólnym obowiązkiem i radością. Po pracy należało by (bo inaczej trudno napisać bez mesjanizmów) dzielić się radościami i smutkami waszych latorośli oraz obowiązkami z nimi związanymi.
 
    Nie pisze tego, aby wyładować frustrację lub skrycie wołać o pomoc. Sądzę, że mało jest głosów w tej sprawie i mentalność społeczna w naszym kraju zatrzymała się gdzieś dwadzieścia lat temu. Niektórzy twierdzą, że jest lepiej... Uważam ten temat za ciekawy (pewnie dlatego, że w nim żyję) i postanowiłem to wreszcie uformować w mniej więcej całość.

Drogi czytelniku, jeśli dotarłem do tego miejsca, serdeczni dziękuję za uwagę, liczę na szczere komentarza (jak zwykle).

Do następnego, Pe eN.

Na koniec jakieś 'randumowe' fotki z ostatniego okresu.
 

Ale wynik! Dobry jesteś brat!



Ja pierwszy! Nie, ja pierwszy!







Kubuś z Prosiaczkiem ;p

I jeszcze raz - pap!

piątek, 10 października 2014

Garnki - zabawka dla...?

   Ten post jest tylko po to, aby było cokolwiek. Zwyczajnie szkoda, że tak rzadko zapisuje codzienne sytuacje, jest ich mnóstwo. I całe mnóstwo przepada w czeluściach codzienności. Nie mam siły i czasu, więc wrzucę niezbyt szczegółowy opis dzisiejszego poranka.
   Fran obudził się po 5. Budził się też kilka razy w ciągu nocy. Nie zawsze tak jest, dla mnie każda chwila snu w nocy jest na wagę szafranu, i każde rozbijanie na drobne odbija się bezpośrednio w moich siłach, humorze, a przede wszystkim w odporności na codzienność czyli cierpliwości. Niestety.
   Fan więc sobie harcował od rana, a ja musiałem mu złapać siuśki na badania. Zdjąłem mu pieluchę, wsadziłem między nogi pojemnik na siuśki i czekam oglądając internet. Siedzę z nim 20, 30 minut i nic... Wypił dwa bidony, ruszony trzeci a ten jak zaklęty, sikać nie chce. W międzyczasie obudził się Janek i woła o nocnik. No to ja z Frankiem w jednym ręku (waży już z 13 kilko), trzymając pojemnik dalej między jego nogami w drugiej, idę do Starszego. Pomijając szczegóły, chodzę po domu z Frankiem i pojemnikiem i szukam skarpet domowych Janka, postanowiłem sprawdzić za suszarką i potrzebowałem ręki aby ją odsunąć. Tak, zgadza się, dokładnie w momencie gdy odłożyłem pojemnik na suszarkę ten bandyta zaczął sikać. Dokładnie w tym momencie! AAAaaaa i trochę udało mi się złapać, zdaje się, że wystarczająco na badanie. No nic, ścieram podłogę, Franek biega goły, Janek biega goły. Jest wesoło.
   Jakiś czas później przygotowuje śniadanie. Franek ma ten piękny okres kiedy już może sporo, a słucha się i rozumie mało. Oczywiście interesuje się psimi miskami i jedzeniem. Widzę, że po raz kolejny podnosi psią miskę, więc ja wściekły gonię go z kuchni po raz enty i w złości kopię miskę pod blat gdzie jej miejsce... i co? Rozlewam praktycznie całą miskę z psią wodą. W kuch mały potop, chłopaki biegają. Jest wesoło.
   Niewiele później (dalej przygotowując śniadanie) zauważam plamę na pupie u Frania. pomyślałem, że usiadł gdzieś na wodzie, ale ostatnio był mocno odparzony na pośladkach po spożyciu odświeżacza do kibla, wiec lepiej uważać. Zabieram go do łazienki, odwijam spodnie, a tu... Przesrana pielucha, bodziak, rzadka kupa nogawką cieknie, generalnie obraz który ścina nogi nie jednemu. No nic, twardy jestem to się nie poddam z byle sraki. Odwijam mu bodziaka co by go jeszcze bardziej nie osmarować, wstawiam do wanny, zaczynam opłukiwać wodą i naglę słyszę dźwięk... Czajnik. Coraz głośniej. Szybko pobiegłem zostawiając Franka w wannie. Wyłączając wodę musiałem jeszcze się zastanowić co zrobić z gotującymi się na ogniu parówkami... Nieważne co z nimi, i tak już są martwe. Wracam do łazienki, Fran uchachany z uchachanym Jankiem bawią się prysznicem. No nic, umyłem go, już che go wyjmować, a tu nagle coś mi mokro w ciapie. Patrzę pod nogi a tu mała powódź po raz kolejny. nie wiem tylko czy to ja nachlapałem myjąc Franka czy oni rozlali za szafkę jak mnie nie było a woda wypłynęła później.. Ale tak szczerze, jakie to ma znaczenie?
   Po wytarciu i przebraniu Franka mogłem osuszyć swoje nogi i zasiąść do śniadania, a to dopiero 8.30...

Wyszło nieco więcej niż się spodziewałem. Na koniec naturalnie zdjęcia i może anegdotka...



"Get in the car! Ther's no time to explain!"



Pierwsze jedzenie lizaka przez Młodszego. 



"Jak jedziesz baranie!"




"Giń drabiniasta poczwaro!"



Franek ma na Janka bardzo dobry wpływ. Janek wcześniej nie odważył się wejść na trampolinę.




   Obiecana anegdotka. 

Janek często wygłasza róże mądrości życiowe, oto dwie z nich: "To nie jest dla chłopców ani dla dziewczynek, to jest dla ludzi." - o dopiero co odlanych parówkach (tak, zdarza nam się jadać to świństwo).
"Garniki to nie jest zabawka dla chłopców, tylko dla rodziców." - do Franka który nagminnie wyciąga gary z szuflad.

Tyle będzie. Pozdrowienia i oby do szybkiego następnego.

Pe eN.