sobota, 22 marca 2014

Nie!

   Nie, i to jeszcze jak. Każde dziecko na swój sposób przechodzi bunt dwulatka. Janek siebie widzi w słowie "nie". Nie, zdominowało większość wypowiedzi i zdarzeń. Chcesz na spacer? Nie. Chcesz zupkę? Nie. Jedziemy na wycieczkę, trzeba się ubrać! Nie! Chcesz siku? Nie. Ostatnia bajeczka i idziemy się myć. Nie! Chcesz kanapkę z nutelą? Ni... Kak! Ostatnio coraz częściej mówi normalne 'Tak'. Choć chęci do mówienia tak, nie ma za dużo...

(Janek straszy.)

   To magiczne słowo najczęściej pojawia się w towarzystwie garstki słów łączonych. Sianio nie, tylko Jasio! Nie Sianiu, ziostaw nocnik! Nie Sianiu, nie jedź ciapa! Oraz, czy też raczej, przede wszystkim - To nie (Siania), to Jasia! To Jasia! To Jasia!! TO JASIA!!!

(Nieprzejęty Sianio.)

   Franek nie przejmuje się za bardzo hałasami nad uchem. Bardziej docenia bliskość i obecność starszego brata, nad jego ewentualne krzyki. A Janek potrafi uczynić istny cyrk, już tylko jak Franek przemieszcza się w jego kierunku. Generalnie Jasiek lubi obecność Franka, troszczy się o niego, mówi o nim i interesuje się. To jest po prostu boskie. Ale jeśli Janek bawi się armią swoich samochodów to Sianio robi za wroga. Kropka.
   Mam jeszcze parę wspomnień z pogranicza słowa nie, ale to nie o to chodzi aby co wpis podsumowania robić.

(Sztuczny uśmiech Janka, temat na inny wpis.)

   Słowo na koniec, wszystkie efekty widoczne na zdjęciach są wynikiem funkcji w aparacie, a nie moja pracą pozalekcyjną. Zwyczajnie nie mam ochoty i czasu na poprawianie fotek. 

Do następnego,
Pe eN.

środa, 19 marca 2014

Kolumbowie po raz trzeci.

   Zgodnie z życzeniem tłumów (dzięki Ewa), mam zamiar pisać częściej a krócej. O dziwo, ten prosty pomysł dał mi nieco werwy i postanowiłem podejść do niego z sercem.
   Krótko - jesteśmy we Wrocławiu. Po raz trzeci. Co bardziej skrupulatni mogli by się doszukiwać, że niby więcej, bo najpierw sama Mada, później ja i coś tam coś tam. Nie. Trzeci i już.
   Mamy sporo szczęścia, ponieważ udało nam się zamieszkać w pięknym mieszkaniu przy samym centrum (o ile nie w samym centrum), za okazyjny koszt miesięczny. Początki były... ciekawe. W ciągu kilku dni musiałem zrobić dwa kursy w tę i z powrotem (czyli cztery odcinki) z precjozami wszelakimi. Dla ciekawych trasa Lbn - Wro ok. 460km. Mada musiała sama opanować w czasie nieobecności mej całe nasze znerwicowane stadko. Potem tylko rozpakować, posprzątać, przygotować, ustawić, poprać, naprawić, ogarnąć oraz wiele, wiele innych, ale! Zdaje się, że po tych kilku tygodniach zaczyna robić się luźniej i spokojniej.

(Nowy pokój chłopaków. Śpią razem i nawet nie budzą się nawzajem. Za bardzo.)

   Co do dzieci, panowie adaptują się bardzo dobrze. Bawią się razem, spędzają czas. Franek bardzo chce być w pobliżu Jaśka. Ten jednak nie ma do tego aż tak fanatycznego podejścia, ale również lub się bawić z Franiem. Pod warunkiem, że nie jego zabawkami. Lub nie tymi co mu wcześniej wyznaczył. Piękne jest, gdy Janek na dźwięk dowolnego marudzenia Franka, krzyczy: "Sianio placze! Ziemby bolą!" Urocze...


   Z innych niusów, Sianio powoli zaczyna siadać. Co prawda, zrobił to dopiero ze dwa, trzy razy, ale... ale... zaczyna się! Jego raczkowanie przypomina czołganie komandosa lub pływanie żabką "na sucho". Grunt że się przemieszcza. 

 (Big Foot. Co ta perspektywa robi z ludźmi...)

   U Janka niby bez zmian, niby normalnie, niby jednak nie całkiem. Odzywa się do nas używając już tylko prawdziwych słów, wymawia je w dość niezrozumiały sposób, ale jeśli się dobrze posłucha i wczuje w kontekst można go zrozumieć. Zaczęliśmy też walkę nocnikową. Są już pewne efekty, ale póki co, cicho sza!

(Chłopcy przez ostatni okres przed wyjazdem nieco przywykli do oglądania tv. Jaśkowi w pamięci mocna zapadły dwa zwroty - KLAN i Tele ekspres. Tu akurat dobranocka.)

   Póki co spędzamy czas w sposób nie do końca ustalony. Nie mamy jeszcze ani miejsc, ani pomysłów które weszły by w rutynę. Jakieś place zabaw, parę razy Mada poszła z chłopakami na basen, wymyślamy nowe, fajne sposoby. I galerie handlowe... eh te galerie...

(Nie-do-końca-udane zdjęcie sufitu windy.)

   Oraz anegdotka na koniec. W dzień przyjazdu do Wrocławia, w chwilę po wstępnym rozpakowaniu (czyli rozrzuceniu pakunków po kątach) patrząc sobie na widok za oknem  nawiązała się taka rozmowa: 
- Super widok, dokładnie taki jaki powinien być w mieście. Ulice, samochody, duże budynki i ogromny Sky Tower w tle... Super.
- Chyba zaraz zrobię fotkę i wrzucę na fejsa, a co!
- A nie uważasz, że takie zdjęcie na fejsie to wiocha? I takie emocjonowanie się tym...
- W końcu przyjechaliśmy z Lublina, czyli wszystko w porządku!

   Z góry przepraszam wszystkich mieszkańców Lublina oraz osoby mogące czuć się dotknięte powyższą powiastką. Jest to anegdota faktyczna, acz satyryczna, nie mająca na celu obrażanie kogokolwiek poza e/w jej autorami. 

(Małe, małe, małe...)

   Miało być krótko, a wyszło jak zwykle.

Czymcie się! Pe eN.


wtorek, 18 marca 2014

Pedagogiczne wychowanie.

Ku pamięci:

- Nie można śmiać się gdy ktoś puści bąka! Powiedziała Mada do śmiejącego się Janka, zaraz po tym jak sama przestała się śmiać.
Oczywiście śmieli się ze mnie.

Soon next one, but in meantime:

(Rastered.)



Pe eN.