Zgodnie z życzeniem tłumów (dzięki Ewa), mam zamiar pisać częściej a krócej. O dziwo, ten prosty pomysł dał mi nieco werwy i postanowiłem podejść do niego z sercem.
Krótko - jesteśmy we Wrocławiu. Po raz trzeci. Co bardziej skrupulatni mogli by się doszukiwać, że niby więcej, bo najpierw sama Mada, później ja i coś tam coś tam. Nie. Trzeci i już.
Mamy sporo szczęścia, ponieważ udało nam się zamieszkać w pięknym mieszkaniu przy samym centrum (o ile nie w samym centrum), za okazyjny koszt miesięczny. Początki były... ciekawe. W ciągu kilku dni musiałem zrobić dwa kursy w tę i z powrotem (czyli cztery odcinki) z precjozami wszelakimi. Dla ciekawych trasa Lbn - Wro ok. 460km. Mada musiała sama opanować w czasie nieobecności mej całe nasze znerwicowane stadko. Potem tylko rozpakować, posprzątać, przygotować, ustawić, poprać, naprawić,
ogarnąć oraz wiele, wiele innych, ale! Zdaje się, że po tych kilku tygodniach zaczyna robić się luźniej i spokojniej.
(Nowy pokój chłopaków. Śpią razem i nawet nie budzą się nawzajem. Za bardzo.)
Co do dzieci, panowie adaptują się bardzo dobrze. Bawią się razem, spędzają czas. Franek bardzo chce być w pobliżu Jaśka. Ten jednak nie ma do tego aż tak fanatycznego podejścia, ale również lub się bawić z Franiem. Pod warunkiem, że nie jego zabawkami. Lub nie tymi co mu wcześniej wyznaczył. Piękne jest, gdy Janek na dźwięk dowolnego marudzenia Franka, krzyczy: "Sianio placze! Ziemby bolą!" Urocze...
Z innych niusów, Sianio powoli zaczyna siadać. Co prawda, zrobił to dopiero ze dwa, trzy razy, ale... ale... zaczyna się! Jego raczkowanie przypomina czołganie komandosa lub pływanie żabką "na sucho". Grunt że się przemieszcza.
(Big Foot. Co ta perspektywa robi z ludźmi...)
U Janka niby bez zmian, niby normalnie, niby jednak nie całkiem. Odzywa się do nas używając już tylko prawdziwych słów, wymawia je w dość niezrozumiały sposób, ale jeśli się dobrze posłucha i wczuje w kontekst można go zrozumieć. Zaczęliśmy też walkę nocnikową. Są już pewne efekty, ale póki co, cicho sza!
(Chłopcy przez ostatni okres przed wyjazdem nieco przywykli do oglądania tv. Jaśkowi w pamięci mocna zapadły dwa zwroty - KLAN i Tele ekspres. Tu akurat dobranocka.)
Póki co spędzamy czas w sposób nie do końca ustalony. Nie mamy jeszcze ani miejsc, ani pomysłów które weszły by w rutynę. Jakieś place zabaw, parę razy Mada poszła z chłopakami na basen, wymyślamy nowe, fajne sposoby. I galerie handlowe... eh te galerie...
(Nie-do-końca-udane zdjęcie sufitu windy.)
Oraz anegdotka na koniec. W dzień przyjazdu do Wrocławia, w chwilę po wstępnym rozpakowaniu (czyli rozrzuceniu pakunków po kątach) patrząc sobie na widok za oknem nawiązała się taka rozmowa:
- Super widok, dokładnie taki jaki powinien być w mieście. Ulice, samochody, duże budynki i ogromny Sky Tower w tle... Super.
- Chyba zaraz zrobię fotkę i wrzucę na fejsa, a co!
- A nie uważasz, że takie zdjęcie na fejsie to wiocha? I takie emocjonowanie się tym...
- W końcu przyjechaliśmy z Lublina, czyli wszystko w porządku!
Z góry przepraszam wszystkich mieszkańców Lublina oraz osoby mogące czuć się dotknięte powyższą powiastką. Jest to anegdota faktyczna, acz satyryczna, nie mająca na celu obrażanie kogokolwiek poza e/w jej autorami.
(Małe, małe, małe...)
Miało być krótko, a wyszło jak zwykle.
Czymcie się! Pe eN.