Nie pisałem, bo jestem leniwy. Jak komuś taka odpowiedz nie wystarcza, to dodam, że nie miałem czasu. Dlaczego? Bo jestem leniwy.
Od czerwca do września wydarzyło się... Wróć! Inaczej. Nie wiem, czy kiedykolwiek w moim dotychczasowym życiu, w tak relatywnie krótkim czasie przeżyłem tyle emocji co przez te kilka miesięcy. Tak różnorodnych, tak trudnych i tak przyjemnych zarazem.
W związku z mnogością typów zdarzeń, podzielę je na: żona i dzieci, reszta rodziny. Może coś wpadnie w bonusie...
Na terenie naszego prywatnego-zamkniętego-z-ochroną-i-w-ogóle-wypasowego-mega osiedla.
Akt I. Ma-Donna z dzieciątkami.
Dzieciątkami! Pffff! Te małe dzikusy okres niemowlęcy, czy nawet wczesnodziecięcy mają dawno za sobą. Skala zmian... Trudno to opisać, ale się postaram.
To nic, że się dopiero obudziłem, ciasto - zawsze!
Franek. Kochaś recytuje alfabet po polsku czy angielsku jako śpiewanki przy zabawie resorakami. Co oznacza, że rozpoznaje i czyta wszystkie litery i cyfry gdzie tylko je zobaczy. W zasadzie, dla mnie to już katowanie. "JEDEN! Tak Franiu, jeden. DWFA? Pewnie zaraz gdzieś będzie... TCSY!!! TCSSYYY!!! Tak, trzy. CTELI? CTERI! TAM CTERI!" Itd... Tak na marginesie, on naprawdę wszystko co mówi, mówi wielkimi literami. Caps Lock mu się zaciął. Mówi dwu, trzy "słowowe" zdania. np: DWFA KAR! Pięknie śpiewa, bardzo rytmicznie. Często przy różnych czynnościach śpiewa sobie nursery rymes z jutuba (wheels on the bus, twinkle little star, itp.).
Trochę Franio, trochę Aniołek.
Lubi w ramach zabawy wkurzać Jaśka, przepychając się z nim lub zabierając coś, np. flamastry którymi tamten pisze. Kiedy czytamy książki najbardziej interesują go cyferki na stronach lub pierwsze litery wierszy, takie duże. Dalej się budzi przed szóstą, ale chyba trochę się przyzwyczajam bo nie przeszkadza mi to tak bardzo jak kiedyś.Nie pytajcie jednak o to Mady. Możecie poznać rozbieżne opinie. Z wyglądu zmienił się bardzo. Będą zdjęcia to zobaczycie. Ruchowo i manualnie też całkiem inne dziecko. Wszędzie sięga, ale nie wszystko rozumie, czy raczej chce rozumieć. Bunt dwulatka w pełni. Nic się nie słucha, wszystko SIAM! Jeszcze prawie nic sam nie umie ale wszystko SIAM!!!! AAAAAAAA!!!!
Nic nie widziałem, nic nie słyszałem...
Janek. O kochani... Postaram się skomasować i nie rozpisywać. Będzie trudno. Jaś czyta. Co prawda, nie siedzi i nie przegląda dodatków do Wyborczej czy Polityki, ale zdanie kilkuwyrazowe lekko dukając przeczyta. Często mówi jakieś słowo, potem je literuje. Nie tylko czyta, ale też pisze. Czasem przy trudniejszych połyka pojedyncze litery, ale nikt mu ich nie dyktuje. Sam z głowy sobie coś wymyśla, a potem zapisuje. Np. razu pewnego z Frankiem obłożyli klockami lEgo całą, dogorywającą, Magdę. Janek tak stał, popatrzył i powiedział - Jesteś cała w klockach! Idę to namalować!. Po chwili przychodzi z zeszytem, a tam napisane "Mama-klockwa". Magda go poprawiła, to napisał już sam dobrze "Tata-klockowy". Skubany nawet odmienia.
Cóż... Jasiek.
Jednak nie tylko literki mu w głowie. Chłopak dodaje. Pisze sobie na kartce np. 3+8=11. Sam sobie dodaje dowolne kombinacje cyfr do 20. Z głowy. Zabawne jest jego używanie niektórych słów z angielskiego. Nie mówi 'równa się' tylko 'iquls' (equals). Niby czemu nie, tak wygodniej. Też odejmuje, ale to idzie mu nieco trudniej.
Dobra mina nie jest zła...
... szczególnie w towarzystwie.
Przedszkole. Choć dopiero niecałe dwa tygodnie minęły, to zmiana w dziecku niewyobrażalna. Nie ma co kryć, mieliśmy duże obawy przed jego przedszkolem. Nie tylko my zresztą. Okazało się jednak (jak dotychczas), że dziecko przyjęło to bardziej dojrzale niż mogliśmy marzyć. Pierwsze kilka dni był płacz przy rozstawaniu, ale przy odbieraniu to tylko, że przedszkole jest fajne, było fajnie i się bawiłem. Teraz to już bez żadnych problemów wchodzi na sale, mówi 'dzień dobry' i do zabawek. No szok! Nasz wstydliwy Jasio. Ehh...
... 374!...
Niestety wystarczyłem ja jeden aby bez problemu przeważyć ich troje. Snif.
Białka rulezzz.
Akt II. Rodzina nie tylko ze zdjęcia.
W życiu rodzinnym nastąpiło kilka znaczących tąpnięć. Wymienię kilka w kolejności znaczenia, czyli od końca. Kupiliśmy jeździło. Piętnastoletnią Subarkę Forestera. Może i stare auto, ale jeździ, ma gaz i mogę o sobie powiedzieć, że mam wysublimowany i wysoce estetyczny gust. Zawsze to wiedziałem, he! Co samochód ma do rodziny, zapytacie? Możemy w końcu wozić w 2-3h całą naszą ferajnę do 'ogrodu pięknych dziecięcych wspomnień i ciepła rodzinnego' jakim jest Lublin. Co więcej, zero w tym sarkazmu. Po czasie tułaczek, naprawdę zaczynamy doceniać nasze rodzinne miasto i możliwość szybkiego dotarcia tam. Dziękuję za pomoc w nabyciu samochodu mojej sista, jej mężowi oraz (last but not least) rodzicom mej lubej. Bez was to by się nie udało.
Nie zejdziemy!
Zdjęcie wstawiłem głównie przez minę Frania. Zaznaczam, wcale się nie bał.
Wcześniej wspominałem o kłopotach po wakacjach. Nie chcę się rozpisywać, ale fakt należy zaznaczyć. Po dziewięciu wspólnie spędzonych latach, pożegnaliśmy Krowę. Dość naglę upadł na zdrowiu, niestety nie dało się go podciągnąć. Jeszcze raz dziękuję Monice, naszej Pani Weterynarz, za pomoc i oddanie sprawie. Krowa miał około 12 lat, mieliśmy go niewiele krócej niż znam się z Madą. Oby był gdzieś tam Psi raj...
Jedno z ostatnich zdjęć z Krową.
Teraz sprawa pierwszej wagi. Nagle, z przyczyn do końca nie znanych (przynajmniej mi), zmarła ciocia Mady - Basia. Ciocia Tarocia była niezwykłą osobą. Charyzmatyczna, przy tym ciepła i troskliwa, zawsze można było na nią liczyć. Wiele razy nam pomogła, nigdy nie musiała. To jak wiele znaczyła dla Magdy, najbliższej rodziny, jest nie do opisania. Kilka dni temu rozmawialiśmy z Magdą o niej. Przypomniało mi się, jak chyba jeszcze w tamtym roku położyła dla mnie karty. To w zasadzie był chyba pierwszy i jak sądzę ostatni raz, gdy ktoś dla mnie stawiał tarota. Poza kilkoma sprawami których już nie do końca pamiętam, zostało mi w głowie, że Ciocia Tarocia przepowiedziała mi wrzesień jako początek nowego dla mnie okresu. Nie chcę poruszać szczegółów, ale Ciocu, jeśli możesz to poczuć lub przeczytać - miałaś rację. Coś się skończyło. Coś się zaczyna.
Epilog. Exegi Monumentum.
Nigdy nie wiesz, jaka myśl, słowo czy zdarzenie ruszy lawinę o szumnej nazwie 'zmiany'. Ja mam poczucie, że dla mnie taka lawina ruszyła. I nie tylko dla mnie. U Mady coś drgnęło w zupełnie inną stronę, chłopcy cały czas się zmieniają. Chcę być, chcę pamiętać.
Niewielka część wyliczeń matematycznych Jasia. Domyślam się, że chodzi o przejęcie władzy nad Światem. Tym Światem.
Na koniec kilka anegdotek. Nie są nowe, ale z tego okresu.
- Choć Franiu, musimy zmienić pieluchę, masz kupę... Franek! FRAAAAANNEEEEKK!! - wołam z łazienki gdzie go przewijam zwyczajowo. Gonitwa po domu, on ucieka ja go gonię. Po którym tam okrążeniu poddaje się, siadam wkurzony i zniechęcony. Wtem słyszę z łazienki - Tato jestem! Tato jeeeesteeeem!!
Dwulatki...
Jaś - Patrz tato jaki piękny rysunek narysowałem! Tu jest muzyka o morzu!.
Aha...
Chłopcy zrobili spory bałagan w dużym pokoju. Obieram im jabłko, a w międzyczasie poprosiłem Janka aby posprzątał. Franek siedzi mi na plecach, bardziej aby się go pozbyć, mówię aby poszedł pomóc Jasiowi w sprzątaniu, na co Janek - Nie musi mi pomagać, tylko mam małe ręce więc muszę powoli.
Powoli ale zrobił.
Janek miał (dawno już się nie zdarzyło), że zmyślał różne absurdalne rzeczy, oto jedna z perełek - Paweł potrzebuje pomocy! Nie ma zabawek, nie ma ubrań, nie ma telewizora, nie ma jedzenia... Mamy naprawdę ogromny problem!
Tam tam tam ta daaam!!! (Peg + Cat)
Będzie tego, pozdrawiam wszystkich którym chciało się to czytać. Zwyczajowo zachęcam do komentowania.
Pe eN.