środa, 4 marca 2015

List w butelce.

   Czytelniku. Kimkolwiek jesteś, gdzie jesteś, co robisz, to i tak nie ma znaczenia. Gdy czytasz te słowa, mnie już dawno nie ma. Jestem tego świadom, ponieważ mało jest równie nieterminowych i nierzetelnych firm obsługujących przesyłki pocztowe jak ocean. Być może to trochę moja wina. W końcu, nie podaję danych odbiorcy, a kierunek i odległość rzutu butelką to nie poczta lotnicza, cóż...

   Tu, na wyspie, życie płynie spokojnie i miarowo. Brak opieki zdrowotnej z moją astmą nastręcza pewnych niedogodności, ale z drugiej strony kurzu domowego tu jak na lekarstwo. Kota nie było, psa zjadłem... Equilibruim zachowane. Poza obowiązkami wymaganymi do przeżycia, mam dużo czasu na przemyślenia, więc wspominam. Choć minęły dziesiątki lat, pewne retrospekcje żyją we mnie tak, jakby działy się tydzień temu. Ciągle żywe, ale nie tak łatwo dostępne, przykryte cienką mgiełką czasu. Zapewne, mimo moich szczerych chęci, wspomnienia te uległy przekształceniu, swoistej karykaturze, dodatkowo pozytywnej. Klaun prowadzący wieczorne wiadomości. Paradny obrazek. Niby fakty, ale jakoś niepoważnie wyglądają z tym czerwonym nosem i szarawarami na szelkach. Na tym skrawku prasowanej kory opisze nieco myśli z przełomu czternastego na piętnasty. Roku Pańskiego naturalnie.

   Opuściliśmy Wrocław po raz trzeci. Wydawało nam się, że ostatni. Jeśli tylko będziesz w stanie odnaleźć mnie żywego w tej lazurowej otchłani, chętnie ci 'sprzedam' kilka sprytnych sposobów na szybką przeprowadzkę. Znam się na tym, w końcu robiłem to po raz trzynasty. Nie, przepraszam, dwunasty. Z tego miejsca serdecznie pozdrawiam Woojasa. Człowiek po raz drugi odbył ze mną podróż na tysiąc kilometrów, jeden bak i skrzydełka z KFC. Dobry był z niego herbatnik, ciekawe czy jeszcze żyje? Ponadto serdecznie dziękuję Łukaszowi oraz Piotrkowi, bez Was chłopaki ładowanie gratów było by mordęgą. A tak był szybki lajcik. Czy tak się jeszcze mówi?

   Dwa tygodnie w Lublinie upłynęły szybko. Kilka spotkań ze znajomymi kilka miłych wieczorów i tyle. Pora rozłąki. Trudno powiedzieć dla kogo ten początek był trudniejszy; chłopaków? Magdy? mnie?, może dziadków? Sądzę, że nikomu to łatwo nie przyszło. Pamiętam mój stres, płacz Mady, wariujących i rozchwianych chłopców. Wstawanie o poronionych porach (gdzieś koło piątej oraz w nocy). Teraz się z tego śmieję z rozrzewnieniem, ale wtedy... Wtedy to nie był lajcik.

   Pamiętam, że w onym czasie, obaj znali litery i cyfry. Co do Janka to oczywista, znał je już od dawna. Natomiast Franek dawał czadu. Był w stanie całkiem rozpoznawalnie po polsku i angielsku recytować cyferki do 10, a czasem i więcej. Często śpiewał sobie piosenkę ABC po angielsku pod nosem lub wymieniał cyfry. Była to w tym czasie jego ulubiona zabawa, poza graniem na nerwach. Litery rozpoznawał wszystkie. Ciekawe na ile to rozumiał, a na ile tylko powtarzał.
Jasio miał zwyczaj opowiadać różnie dziwności. "Jak będę tak duży jak tata, to będę mieszkał na piątym piętrze!". Dużo tego było, mało pamiętam.

   Wspomnienia... Na następnym skrawku może wydrapię nieco więcej, z późniejszego  okresu. Teraz zapraszam na drzeworyty, sporo nad nimi pracowałem więc mam nadzieję, że się spodobają.


{Jeszcze Wrocław, Wzgórze Kościuszki}


{Krwa... Tłusty Czwartek, dzień przed wyjazdem}


{Dziecko zajęło się na półtorej godziny. Nic mi się nie pomyliło.}  


{Pierwszy koniec rury.}


{Drugi koniec rury.}


{Joga dla ubogich.}


{Nie jesteś w stanie Ty, zabrać tego patyka mi. Ma moc wielka jest.}


{Schodzenie synchroniczne.}


{Prawo na burt, sterniku!}


{Tylko spróbuj. No dalej...}


{Red Room.}

  Koniec kory, może za kilka tygodni uda mi się wyprasować tyłkiem więcej.

Z wyspy na końcu Świata - 

Pe eN.