Mada w pracy, ja w domu z chłopakami. Wyszło nam wiele spraw zdrowotnych ostatnio, więc i wiele badań do wykonania i wyników do odebrania. A wszystko transportem miejskim z nim dwoma. Mógłbym napisać kilka postów tylko o naszych wyprawach, ale po pierwsze kto by to czytał, a po drugie nie mam tyle czasu. Wystarczy powiedzieć, że było baaardzo ciężko. I ciekawie za razem. Już nieco schudłem, więc złośliwi powiedzą, ze taka sytuacja może mi wyjść tylko na dobre. Pewnie mają rację...
Finalnie okazuje się, że nikt z nas już salmonelli nie ma ani nie nosi. Frania nerka, choć jedna, jest w pełni sprawna. Ja wróciłem do starania o swoje zdrowie. Dłuższy temat, może na inny raz.
Kilka fotek z tego okresu. Nie ma ich wiele, ale co to za różnica skoro i tak wrzucę kilka...
(Janek biegał za piłką po trawie na bosaka. Nie mógł się przemóc, dopóki Fran pierwszy nie wszedł. Nie jest to pierwsza rzecz którą robi po obserwacji Frania...)
(Linie lotnicze "Father Air", to nic, że odlot i przylot w to samo miejsce. W sumie oby wylot i przylot był w to samo miejsce...)
(Kto nie widział niech zobaczy. Fran stoi, co więcej chodzi już sam całkiem ładnie, a tu pierwszy raz na trawie.)
(Pomimo, że dalej bywają przepychanki, to potrafią się najczęściej bardzo fajnie bawić. Jak widać.)
(Trąba.)
(Jasia radość z oglądania bajek. Taak, ten chłopak wie jak się dobrze bawić.)
Na koniec anegdotka z przed chwili: Jesteśmy po śniadaniu, Janek jeszcze siedzi przy stole i bawi się resorakami. Niech się bawi. Po chwili widzę, że zakrywa oczy i się lekko buja jak by zasypiał. Podchodzę i pytam:
- Jane, co robisz?
- ...
- Jaś, co robisz?
- ... Bawie się...
- W co się bawisz? - Widzę, że trzyma w dłoniach którymi zasłania oczy, samochody.
- Bawię się samochodami i śpię.
Ot dzieci. Do następnego. Może szybciej się uda coś napisać.
Czymcie się.
Pe eN.