piątek, 25 lipca 2014

July End.

   Brzmi jak dobra nazwa dla norki Hobbita. Taaa.. nie mam dużo czasu, chłopaki bawią się klockami i to raczej nie potrwa wiecznie więc do rzeczy.
   Mada w pracy, ja w domu z chłopakami. Wyszło nam wiele spraw zdrowotnych ostatnio, więc i wiele badań do wykonania i wyników do odebrania. A wszystko transportem miejskim z nim dwoma. Mógłbym napisać kilka postów tylko o naszych wyprawach, ale po pierwsze kto by to czytał, a po drugie nie mam tyle czasu. Wystarczy powiedzieć, że było baaardzo ciężko. I ciekawie za razem. Już nieco schudłem, więc złośliwi powiedzą, ze taka sytuacja może mi wyjść tylko na dobre. Pewnie mają rację...
   Finalnie okazuje się, że nikt z nas już salmonelli nie ma ani nie nosi. Frania nerka, choć jedna, jest w pełni sprawna. Ja wróciłem do starania o swoje zdrowie. Dłuższy temat, może na inny raz.
  Kilka fotek z tego okresu. Nie ma ich wiele, ale co to za różnica skoro i tak wrzucę kilka...

(Janek biegał za piłką po trawie na bosaka. Nie mógł się przemóc, dopóki Fran pierwszy nie wszedł. Nie jest to pierwsza rzecz którą robi po obserwacji Frania...)

(Linie lotnicze "Father Air", to nic, że odlot i przylot w to samo miejsce. W sumie oby wylot i przylot był w to samo miejsce...)

(Kto nie widział niech zobaczy. Fran stoi, co więcej chodzi już sam całkiem ładnie, a tu pierwszy raz na trawie.)

(Pomimo, że dalej bywają przepychanki, to potrafią się najczęściej bardzo fajnie bawić. Jak widać.)

(Trąba.) 

(Jasia radość z oglądania bajek. Taak, ten chłopak wie jak się dobrze bawić.)

  Na koniec anegdotka z przed chwili: Jesteśmy po śniadaniu, Janek jeszcze siedzi przy stole i bawi się resorakami. Niech się bawi. Po chwili widzę, że zakrywa oczy i się lekko buja jak by zasypiał. Podchodzę i pytam: 
- Jane, co robisz? 
- ... 
- Jaś, co robisz? 
- ... Bawie się... 
- W co się bawisz? - Widzę, że trzyma w dłoniach którymi zasłania oczy, samochody.
- Bawię się samochodami i śpię.

   Ot dzieci. Do następnego. Może szybciej się uda coś napisać.

Czymcie się.

Pe eN.

poniedziałek, 7 lipca 2014

Ciekawe Czasy.

   Są tacy co marzą o tym aby się coś działo. Ci mądrzejsi wiedzą, że przekleństwo "obyś żył w ciekawych czasach" należy do najgorszych jakie można komuś życzyć. Gorsze niż cygańskie klątwy. Dla nas od niedawna nastał właśnie taki 'ciekawy czas'. Szpitale, uszkodzenia, zniszczenia, choroby wszelakie. Za każdym razem myślimy sobie, że może to już ostanie, może teraz będzie tylko lepiej. Może. Właśnie.
   Z pewnych przyczyn, które za chwilę wyłuszczę, nie mam za wiele czasu. Dlatego postaram się skomasować ogrom tematu w kilku prostych zadach.

   O problemach Frankowych z bakteriami, szpitalem i językiem zapewne większość była opisana tu lub u Mady. Oprócz tego zaczęły się dziać inne niesympatyczne rzeczy; zepsuł nam się wózek - spacerówka, w samochodzie wydech, ktoś nam zabrudził wózek Frania na klatce oraz kilka innych drobniejszych ale upierdliwych spraw. Dużo gorsze i trudniejsze rzeczy dopiero miały nadejść.
   Janek gdzieś jakoś złapał salmonellę. Tydzień w szpitalu, gorączki, kupki, co doba wymiana z Madą na szpitalnej polówce, a to wszystko (szczęśliwie i pechowo zarazem) w okresie przyjazdu dziadów. Dobę po powrocie do domu Janek jakiś niewyraźny, znów zwrócił, a w nocy dostał takich torsji, że w jego wymiotach był cały pokój z firanką, dywanem i (całe szczęście tylko jego) łóżeczkiem włącznie. Szczęśliwie (o ile można tak to określić) to nie był nawrót SS*, ale niestrawiona żurawina. Tragos i komedia w jednym. Ale to nie wszystko.
   Dwa dni po tym, oboje nas (mnie i Made) zaczęły boleć brzuchy. Zacząłem słabnąć z godziny na godzinę, Made też powoli kładło, a na domiar złego Franek dostał laksy. Padł na nas blady strach. A jeśli to SS? A my sami we Wro, kto się zajmie dziećmi i generalnie co dalej? Mada jednak zadzwoniła po wsparcie Kawalerii z Lublina, czyli Ciocia Basia i Babcia Zosia. Przybyły następnego dnia, lotnym pociągiem bezpośrednim (jedyne 8h). Szczęśliwie okazało się, że mi, po baaaardzo trudnym wieczorze i nocy, zaczęło się robić lepiej. Mada natomiast bohatersko trzymała się z "tylko" z bolącym brzuchem, a Frankowi w ogóle przeszło bez echa (po podaniu znacznych ilości probiotyków). Czyli grypa jelitowa, nie SS. Siostry dzielnie zaczęły pomagać, wszystko wracało do normy (poniżej zdjęcia ze spacerów wycieczkowych). Ale to nie wszystko...
   Po trzech dniach od przyjazdu grypa dopadła ciocię Basię, następnego dnia Zosię. Przez to siostry musiały zostać kilka dni dłużej i niestety przejść złośliwe przypadłości. Po kilku dniach wszyscy czuli się już lepiej i Kawaleria  mogła wrócić pociągiem zwrotnym. Nastał spokój.

  Opowieść jednak nie była by kompletna bez słusznej puenty. Od dziś jestem sam z chłopakami, Mada wróciła do pracy. Dostałem jednak niedawno sms, że dział do którego wróciła będzie przenoszony do innego kraju i nie ma pewności co będzie dalej... Tak... Więc...

  Ciekawe czasy nadeszły.

Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć z ostatniego okresu.

(Po klatką. Przepraszam, bramą - tak się mówi we Wrocławiu. Ciekawostka; wiecie, że tutaj to bramy mają numery, a nie bloki?)

(Prawie jak Beatles'i.)

(Spacerki po okolicy.)

 (Franciszek "Jedna skarpeta" N. Może kiedyś więcej o tym.)

(Janek też chciał aby zrobić mu zdjęcie nogi.)

(Ostrów Tumski, Most Tumski. Kłódki.) 

(W tym miejscu, pragnę serdecznie podziękować obu widocznym na zdjęciu Paniom - za błyskawiczną reakcję i szczerą chęć pomocy, oraz za ciepło, sympatie i wychodzenie z psem! Dziękujemy!!!)

(W ramach wycieczek, Mada z Basią były na 'tarasie widokowym' SkyTower'a. Widok w kierunku centrum.)


Zwyczajowo zapraszam do dzielenia się swoją zdolnością pisania na klawiaturze.

Czymcie się.
Pe eN.


* - Salmonella Shigella - SS - skrót powszechnie stosowany medycznie. Serio.