wtorek, 11 lutego 2014

Exile.

   Naturalnie, tytuł posta w tej kategorii to zdecydowanie czarny humor. Nie mogę narzekać. Nie ja. Ale znam kogoś kto mógłby. Piszę to raczej jako formę wspomnień, abym (jeśli kiedyś najdzie mnie taka ochota) mógł sobie 'zwizualizować' fakt, że takie okoliczności miały miejsce. Z drugiej strony, jak o czymś tak ważnym zapomnieć...

   Komu wiadomo, temu wiadomo, a kto nie wie to się dowie: szukam pracy we Wrocławiu. Tak, znowu. Teraz, kiedy to piszę mija drugi tydzień pobytu. Warto jednak zacząć historię od któregoś końca. Drogą losowania wypadł początek, więc tam zacznę.
   Od początku stycznia zacząłem intensywnie wysyłać siwiki na różne oferty pracy we Wro, dość szybko (bo już po trzech dniach) dostałem kilka odpowiedzi. Finalnie miałem umówione trzy rozmowy na połowę stycznia. Podróż busami w tę i nazad zajęła nieco ponad dobę. Ruszyłem o 21 czternastego, wróciłem koło 5 szesnastego. Wspominam to jako jeden, piekielnie długi, dzień. Szkoda czasu i życia na opisywanie rozmów kwalifikacyjnych. Dość powiedzieć, że aby udać się na wszystkie trzy musiałem dokonać dwukrotnie cudownej aportacji, chodziłem cały dzień w laczkach przy minusowych temperaturach, a w ciągu dnia przeczytałem całą "Grę Endera". Film do bani, książka genialna. Przepraszam, poprawka; "Grę" przeczytałem w pociągu (o tym za chwilę), w Poszukiwaniu Zaginionej Pracy przeczytałem "Mówcę Umarłych". Równie znakomite choć to już coś innego.
   Finalnie znalazłem pracę. We wszystkich trzech miejscach. Zdecydowałem się na ostatnią ofertę, jak się później okazało, był to zły wybór.
   Aby wszystko miało sens (i był zapał pierwszego dnia) postanowiłem pojechać tam parę dni wcześniej, czyli w sobotę rano (praca naturalnie od poniedziałku). Samochód miał być zapakowany razem z pierwszą turą bagaży. Miał. Być. Niestety mój wyjazd zgrał się z falą największych mrozów. Jak się można domyślić, coś nie wypaliło. A może lepiej powiedzieć, coś nie odpaliło. Mamy piątek rano, dzień przed Wielką Podróżą, a tu samochód (będę go dalej nazywał WP - Wielka Pomyłka) nie odpala. Podpięcie na kable nic nie dało (dolanie do baku denaturatu też nie, nie wiem czemu uznałem, że to może pomóc...), więc w trybie pilnym musiałem przeredagować plany i ruszyć wczesnym rankiem w sobotę z minimalną ilością bagaży (dwie duże torby, plecak, laptop - prawie nic) pociągiem. PKP Interregiooooo.
   O PKP krąży wiele legend i historii. Ja dodam swoją. Drodzy Państwo, miałem bilet w wersji ELEKTRONICZNEJ (PDF w telefonie), konduktorzy potrafili i mieli sprzęt aby go odczytać (a to wcale nie jest proste). Mimo, że 'sory, taki mamy klimat' w wagonach było ciepło (co prawda tylko jak pociąg jechał) i (UWAGA) konduktor lub maszynista informował przez głośnik jaka jest stacja i kiedy będzie następna i czy jest opóźnienie i proszę sobie wyobrazić, że było tylko dziesięć minut które na finiszu zamieniły się w trzy! Luksus! Idylliczny obraz nieco psuje śnieg w toaletach i smród w przedziałach. No nic.
   Sama podróż nie była jednak niczym wyjątkowym. Wyjątkową uczyniło ją fatum. Fatum przybrało postać grypy żołądkowej. Wróćmy się na chwilę w naszej opowieści o osiem godzin, kiedy to pierwsze konwulsje wstrząsnęły Madą, kilka godzin potem Sofią, a rano gdy płynąłem po torach ruchem jednostajnie - jednostajnym, klątwa dopadła również obu chłopaków. Ja obyłem się (całe szczęście!) tylko strachem i dziwnym uczuciem w żołądku przez dwa dni, ale w domu mieli Sajgon. Mada napisała już kilka ciepłych słów dla Cioci Basi, do których i ja się dołączam. Dziękuję!
   Teraz następuje w opowieści najtrudniejsza część. Po trzech dniach szkolenia okazało się, że nie planują jednak ruszać z procesem na który było zatrudnione już kilka osób. Więc nam podziękowano. Tyle o tym, nie chcę drążyć. Od tamtego czasu ślę CV za CV i niestety, brak efektu.
   Ale! Mam jeszcze jedną rozmowę która ma się odbyć jutro. To chyba taka Ostatnia Deska, czy może Brzytwa. To czym jest, dopiero się okaże. Niestety.
   Wrocław jest... dziwnym miastem. Z jednej strony imponujące: Stare Miasto, Sky Tower, mosty, knajpy, fosa i klimat. Z drugiej jednak, dużo osób będących lub wyglądających na bezdomne. Są wszędzie. I wydalają wszędzie. Poza centrum są naprawdę mroczne dzielnice, gdzie strach chodzić nawet w dzień. I ci bezdomni... wspominałem o nich? Trochę żartuję, oczywiście. Nie znam lepszego miasta na zabawę ze znajomymi wieczorami. No i świetna komunikacja. Może nieco przypomina PKP jeśli chodzi o zapachy. Dobra, starczy o tych bezdomnych!

   Lecz czemu zaraz exile?, ktoś zapyta. Pytanie słuszne, ale czy da się to opisać słowami? Zostawiłem całą moją Rodzinę po drugiej stronie kraju. To ja wyszedłem, oni zostali. Chodź z pewnością tęsknią, mają cały czas siebie. Może aż za dużo siebie, lub więcej niż by chcieli, mogli. Skala trudności znacznie wzrosła, dzieci z każdym dniem są bardziej wymagające, a siły, tak jak i czas, nie rozciągają się w nieskończoność. Nie jestem jednak z nimi. Tęsknię, po prostu.

Miał to być wyjątkowo wpis bez zdjęć, ale! Czego się nie robi dla Czytelników. Voila! Szczęście i radość w jednym.



Dla mojego Słońca. 123